wtorek, 29 stycznia 2013

ROZDZIAŁ III - Simplicibus verbis

Wtorek wieczór, czas wstawić kolejny rozdział. Mam ochotę strzelić sobie w łeb. Nic nie zrobiłam, by ściągnąć tu więcej ludzi od Reneé i Yakury. Moja nieudolność w komunikacji międzyludzkiej wychodzi bokiem nawet w durnym internecie. Nie dziw, że facebook mnie nudzi.
Trudno mi się pisało ten rozdział i przyznam się, momentami wydaje mi się... bez sensu. Już go popoprawiałam ale nadal coś mi tu nie pasi... Ale jedno jest pewne. Kocham dwulicowość Shiro.
OMG it was a spoiler.

戦争をしましょう。
Sensō o shimashou.

========

Labirynty złotych korytarzy ciągnęły się w nieskończoność. Wciąż ubezwłasnowolnieni przez obroże, nie mieli innego wyboru niż podążać za... no właśnie, kim? Elda pierwsza wyrwała się z szoku i zabrała głos.
- Może wreszcie powiesz nam, kim naprawdę jesteś? - zagadnęła dziarsko. Blondyn zatrzymał się.
- Proszę o wybaczenie. – uczynił przed nią głęboki, nonszalancki ukłon. Na jasnej twarzyczce anielicy pojawił się lekki rumieniec. – Jestem Shiro Tsuki, pierworodny syn Mangetsu i Mikatsuki, dziedzic rodowej posiadłości. Nie przedstawiłem się wcześniej, woląc pozostać anonimowym.
- Anonimowy to ty byłeś aż do przesady! – fuknął Luigino. – I to było wredne!
- Ah, przestań, gdyby nie on to byśmy nie żyli! – dziewczyna pacnęła rudzielca w głowę. – Właśnie... Dlaczego to zrobiłeś? I co zamierzasz?
- Wasza śmierć byłaby bezcelowa, a uspokojenie mojego ojca nie jest dla mnie większym problemem. – obrócił się na pięcie i ruszył dalej. Właśnie mijali wąskie przejście pomiędzy armią złotych posągów, przedstawiających niezbyt sympatycznie wyglądających czartów. - Z równą łatwością mógłbym poprosić go o zwrócenie wam wolności.
- To dlaczego mamy jeszcze te obroże  na szyi? - anielica podejrzliwie spojrzała na młodego Tsuki.
- Ponieważ wolałem załatwić to na osobności. Nie wyglądacie na niebezpiecznych, a Ventosa Exterminatore pokonaliście tylko dzięki szczęściu i wodzie święconej. – nieco skrzywił się na samo wspomnienie tego płynu. – W innym wypadku nie mielibyście szans. Krótko mówiąc, jesteś wolna, anielico.
Pstryknięciu palcami towarzyszyła szybka dematerializacja świetlistej obroży. Elda dla pewności sprawdziła, czy na pewno nic nie krępuje jej karku.
- Naprawdę? Dzięki. – rzuciła, trochę niepewnie.
- Chwila, ale co za mną? - Lui pociągnął za obręcz, z której jego akurat nie oswobodzono.
- Powiedziałem wyraźnie. – wyprostował się Tsuki, jakby oburzony, że musi tłumaczyć. – Jesteś wolna anielico i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
- Chwila, tobie znowu chodzi tylko o to, że ja jestem aniołem a ty diabłem, tak? - Elda, pod wpływem impulsu, chwyciła blondyna za fraki, lub raczej za te kilka sznurków które stanowiły okrywały jego górną część ciała. Był od niej sporo wyższy, ale ani wzrost, ani piorunujące spojrzenie, ani przerażająca, śmiertelna powaga nie zbijały ją z tropu. – Jesteś okropny! Zgrywasz się, udajesz wielce wielkodusznego pana, a tak naprawdę się brzydzisz! I nie zaprzeczaj, bo to widzę! Brzydzisz się aniołów!
- Nie zaprzeczam. – odparł spokojnie. – Każda niebiańska istota napawa mnie odrazą.
Białowłosa odepchnęła go od siebie. Miała na końcu języka tony uwag, jednak z jakiegoś powodu wolała z nich nie korzystać.
- Wszystko jedno! – prychnęła. – Ale wypuść tego dzieciaka, a mnie zostaw w zamian! On wziął się tam tylko przypadkiem, nawet się nie znamy. Dopiero co sam mówiłeś przed swoim ojcem, że działał tylko dla swojej obrony.
- Skoro się nie znacie, to co cię on obchodzi? Wy, anioły, zawsze wtykacie nosy w nieswoje sprawy, szczególnie w sprawy Piekła. – jego ton stawał się coraz bardziej oschły. Nawet powietrze wydawało się suchsze i zimniejsze.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz, koleś? - warknęła. – Ja się nie wtykam w niczyje sprawy, po prostu chcę być uczciwa.
Shiro Tsuki założył ręce na piersi, biorąc głęboki oddech. Wyraźnie miał dość albo tej rozmowy, albo właśnie tej pyskatej anielicy.
- Po prostu wracaj do swojego domu. Pewnie już się ktoś tam o ciebie martwi.
- O mnie, martwić? W moim domu? Ha! Dobre sobie! – dziewczyna parsknęła wymuszonym śmiechem. – To się zawiedziesz, koleś! Nie mam rodziny ani bliskich i mieszkam w małej, ciemnej klitce! Specjalnie do domu mi się nie spieszy, więc z łaski swojej, wypuść Luigino! Co ci zależy? Na niego przynajmniej czeka jego siostra.
Elda, zdyszana po pełnym nerwów słowotoku, zainicjowała chwilę ciszy. Lui już od dłuższego czasu stał z boku i przypatrywał się, jak ważą się jego losy. Chociaż chciał już kilka razy się odezwać i nie dopuszczono go do głosu, teraz tym bardziej stracił odwagę.
- Jesteś uparta, anielico. – stwierdził blondyn.
- Ty też. Dlaczego po prostu nie odpuścisz?
Twarz śniadoskórego diabła wykrzywiła się w zniesmaczonym grymasie.
- Miałem już okazję ostrzec twego „towarzysza broni” aby uważał, jakie słowa i do kogo kieruje. Uraził poniekąd moją dumę, więc taka mała kara w postaci służby nie powinna mu zaszkodzić. Przy okazji, przyda mi się błazen.
- To... o to chodzi? - zdziwiona Elda załamała ramiona. – Naprawdę tylko o to? Przecież to jeszcze głupi szczeniak, sam nie wie do końca co mówi!
- Hej, dlaczego „szczeniak”? - rudzielec nagle postanowił się odezwać, jednak nikt nie raczył zwrócić nań uwagi.
- To jest Piekło, anielico. – rzucił przez kły. – Może w Niebie miłosierdzie do bliźnich jest oczywistością, ale tutaj kierujemy się innymi zasadami. Tu panuje rygorystyczna hierarchia, którą każdy jest zmuszony przestrzegać. I tak idę wam na rękę, walcząc o wasze życie u mojego ojca. – blondyn uśmiechnął się, jednak w jego wykonaniu uśmiech nie miał nic wspólnego z sympatią. – Nie znaczy to jednak, że będę łaskawy cały czas.
Białowłosa spuściła głowę, nie będąc pewną, co ma zrobić. Oczywiście, los ledwo co poznanego chłopca, do tego diabła, winien być jej obojętny, tym bardziej, że czeka go jedynie służba. Jednakże jaką by ta służba była, jak wielkiemu tyranowi? Poza tym, jak długo ten stan rzeczy miałby się ciągnąć? Teraz mogła jedynie przeklinać swoją anielską naturę.
Wyprostowała się i podparła pod boki. W jej oczach zalśniła pewność siebie.
- Wypuść go. – powiedziała stanowczo.
- Nie mam zamiaru. – diabeł zawrócił i ruszył przed siebie, ciągnąc za sobą Luigino na niewidzialnej smyczy. Elda postanowiła poprzeć swoje żądania czynami. Błyskawicznie zmaterializowała w swej dłoni biały muszkiet, po czym, okręcając broń na palcu, wycelowała w obrożę na szyi rudego chłopca, modląc się, by trafić. Pociągnęła za spust.
Kulka, stanowiąca czystą anielską energię, nie trafiła w cel. Nim ktokolwiek zdążyłby mrugnąć okiem, w dłoni Tsuki'ego pojawiła się długa, jednolita włócznia z nieokreślonego tworzywa, a on sam, wykonując niemożliwy dla śmiertelników i większości mieszkańców zaświatów szybki obrót, precyzyjnym uderzeniem odbił kulę, wprost do lufy z której dopiero co wypadła. Muszkiet zalśnił, jakby sam był zdziwiony powrotem tego, co przed chwilą wystrzelił, a Elda została odrzucona w tył. Bezwiednie upadła na posadzkę.
- Przykro mi, ale to nie będzie takie łatwe. – diabeł podszedł do niej powolnym krokiem, kiedy ta usiłowała się podnieść. Siła uderzenia nie była wielka, jednak coś nie pozwalało jej stanąć na nogach. Poczuła ostrze broni na swoim gardle. – Jeśli chcesz walczyć, od razu się poddaj.
- Wolałabym najpierw skopać ten twój naburmuszony tyłek! – warknęła Elda. Muszkietem odtrąciła włócznię i podniosła się. Śniadoskóry westchnął ciężko.
- Nawet jeśli zawdzięczasz mi życie? Jak uważasz, anielico.
Obrócił broń w palcach z zadziwiającą zręcznością, po czym trzonem uderzył w podłogę. Można było odnieść wrażenie, iż zatrząsł się cały budynek i było to chyba bliskie prawdy, gdyż od miejsca uderzenia zaczęły się rozchodzić wyraźne pęknięcia. Dziewczyna odsunęła się, nieco wystraszona spoglądając na rozszerzające się rysy, które szybko objęły całą powierzchnię korytarza.
- Co ty chcesz...?
Kolejne uderzenie rozsypało posadzkę pod ich stopami w drobny mak. Zanim dziewczyna się zorientowała, zaczęła spadać. Sparaliżowana zaskoczeniem, słyszała tylko drącego się w oddali Luigino. Muszkiet zniknął z jej dłoni. Zamglonymi oczyma spojrzała w dół, kiedy poczuła dochodzący z tamtej strony żar. Kilkadziesiąt metrów pod nią bulgotało jezioro magmy.
Ten widok sprawił, że oprzytomniała i zerwała się do lotu, rozglądając się bacznie wokół. Otaczały ją kamienne ściany, oświetlone jedynie blaskiem gorącego płynu pod jej stopami. Strop nad nią pojawił się znikąd i uniemożliwiał ucieczkę. Obróciła się w powietrzu. Rudzielec nadal coś krzyczał, ale ona nie była w stanie rozróżnić słów. Obroża na jego szyi jakby ożyła: wyłoniła się z niej plątanina sznurków, które skrępowały wszelkie ruchy chłopca i przygwoździły go do ściany jaskini. Anielica chciała rzucić się mu na pomoc.
- Uwolnię go, jednakże musisz najpierw chociaż mnie drasnąć. – głos Tsuki'ego niespodziewanie rozległ się za jej plecami. Głębia jego brzmienia przeszyła jej ciało na wylot, wywołując lodowaty dreszcz. Odskoczyła, oglądając się za siebie. – I zrób to, zanim stracisz życie.
Skrzydła unosiły chłopaka tuż naprzeciw niej. W szczupłych dłoniach dzierżył włócznię, gotów atakować w każdej chwili. Chociaż chłód w jego oczach pozostał taki sam, Elda czuła jak bije od niego ciężka, demoniczna aura, która powoli ją osłabiała i utrudniała oddech. Nawet ten gigant, którego dopiero co rozpuściła na Ziemi, nie miał emanował taką energią. Inaczej, nie czuła jej jeszcze ze strony żadnego z dotychczasowych przeciwników. Na szczęście utworzenie broni nie stanowiło problemu.
- Oberwiesz i to nie raz! – syknęła, koślawo udając pewność siebie, która zdążyła się diametralnie skurczyć. Sama już nie wiedziała, dlaczego się w to wpakowała, ale musiała brnąć dalej. Wycelowała i strzeliła, lecz i tym razem blond-włosy diabeł odbił kulkę bez najmniejszego wysiłku. Spojrzał na nią wyczekująco.
- Czy to wszystko, na co cię stać? - westchnął. Bez ostrzeżenia, rzucił się na dziewczynę, w płynnym i szybkim ataku. Ta, nim zdążyła zareagować, miała już ranę wzdłuż prawego ramienia. Zatrzepotała skrzydłami i usunęła się na bezpieczniejszą odległość, jednak Tsuki nie ustępował. Zimny metal wciąż kaleczył jej ciało, nie dając szansy obrony, a nie mówiąc już o oddaniu strzału. Po chwili wszystkim, co mogła zrobić, było zasłanianie się kolbą muszkietu. Sparowała uderzenie i odepchnęła diabła od siebie, a obracając broń w ręce, o włos nie trafiła go nią w głowę, jednak dzisiaj chyba miała wyjątkowego pecha. Wykorzystując okazję, władowała w stronę jego kilka strzałów, jednak te sekundę później śmignęły obok jej uszu, powtórnie odbite przez włócznię.
- To nie fair! - krzyknęła. Teraz bez zastanowienia parła w jego stronę, coraz sprawniej neutralizując ataki milczącego i całkowicie spokojnego przeciwnika. Chociaż od lat polegała na swojej broni „palnej”, wiele by teraz dała za jakikolwiek miecz. Czuła, że Tsuki powoli spycha ją w dół, w stronę lawy. Wzięła się w garść i solidnie zamachnęła muszkietem. Bronie skrzyżowały się, a oboje napierali tak bardzo, że dzieliły ich od siebie już tylko centymetry. Odczuła jego oddech na swoich policzkach. Determinacja mieszała się w niej ze strachem, którego za nic nie chciała dać po sobie poznać, jednak jej oczy zdradzały wszystkie jej obawy.
- Nawet jeśli się poddasz, możliwe że zginiesz.
- Spodziewam się.
- Więc jakie są twoje zamiary?
- Też chciałabym o to zapytać ciebie.
- Dlaczego tak?
- Najpierw walczysz o to, byśmy nie zginęli z powodu błahostki, później przez inną błahostkę chcesz się mnie pozbyć. Gdzie w tym sens?
- Puściłem cię wolno, to ty wybrałaś taką drogę.
- Walczę dla kogoś, komu nie zwróciłeś tej wolności. Nawet jeśli zginę, to z czystym sumieniem. Jestem aniołem i przyjaźń, chociaż przelotna, ma dla mnie znaczenie.
- Brak ci zdrowego rozsądku, anielico.
- Nie rozumiesz. Przypuszczam, że nigdy nie miałeś dla kogo się poświęcić.
Białe oczy diabła rozszerzyły się w całkowitym zaskoczeniu. Świst włóczni połączył się ze smugą metalowego pręta, który boleśnie cisnął Eldę na kamienną ścianę. Krzyknęła z bólu. Jej obolałe kończyny odmawiały posłuszeństwa, a krew z rozbitej głowy zalewała pole widzenia. Ale widziała go. Widziała sylwetkę Shiro Tsuki'ego, który zaczął szarżować prosto na nią, z ostrzem wycelowanym w jej serce. Uśmiechnęła się blado. Podniosła po raz ostatni i resztkami sił muszkiet i pociągnęła za spust. Oboje musieli być zaślepieni przez emocje, ale fortuna zadziałała na korzyść dziewczyny.
Kulka z hukiem wyskoczyła z lufy i trafiła bezpośrednio w sam czubek ostrza włóczni. Rozległ się metaliczny dźwięk, a broń rozsypała się w rękach trzymającego ją diabła. Odłamki zdematerializowały się w powietrzu. Tsuki, bynajmniej nie spodziewający się takiego obrotu spraw, cudem zatrzymał się tuż przed wbitą w ścianę anielicą. Po raz pierwszy na jego twarzy pojawiło się coś na kształt strachu, z jakim wpatrywał się w swoje puste dłonie.
- Hej, ty... - cichy głos Eldy wytrącił go z osłupienia. – Przegrałam, prawda? Możesz mnie dobić! – zaśmiała się przez łzy. – Dobij mnie, bo i tak nie dam rady się już ruszyć... W sumie, dobrze się stało... Śmierć osieroconego anioła nie zaboli nikogo tak jak zgon panicza z wysokiego rodu, mam rację...? I tak nie miałam szans...
Powieki stały się jej zbyt ciężkie, a pogruchotane i przyozdobione ranami ciało odczepiło od kamienia po czym runęło w stronę lawy. Dziewczyna stopniowo traciła świadomość. Wiedziała, że to koniec. Powoli ogarniał ją gorąc, nieznośny i zabójczy.
Lecz ten nagle ustał, zmieniając się w przyjemne, bezpieczne ciepło. Ciepło drugiej osoby. Elda czuła, że ktoś trzyma ją w ramionach, lecz nie miała już siły by sprawdzać, kto. Zemdlała.



Nie wiedziała, co ją obudziło. Pewnym było jedynie to, że nagle otworzyła oczy i zerwała się zdyszana. Wzięła kilka głębokich oddechów.
Elda rozejrzała się. Znajdowała się w przepięknym, jasnym pokoju. Nie był on za wielki, za to wszelkie meble, tak samo jak ściany, były bogato zdobione i wykonane jakby z masy perłowej. Ona sama leżała na sporym, okrągłym łóżku, okryta jedwabną pościelą w stosownej do reszty pomieszczenia tonacji. Zaraz obok, prawie wtulając się w nią spał skulony Luigino, już bez obroży na szyi. Z sympatią pogłaskała malca po głowie. Zauważyła, że jej ręce były pozbawione ran, które otrzymała w walce. Nic czuła już żadnego bólu, nawet roztrzaskana głowa zdawała się być cała. Brak też było jakichkolwiek śladów krwi.
- Obudziłaś się, anielico.
Obróciła się gwałtownie w stronę skąd dochodził głos.
- To ty? - przetarła oczy, zdziwiona na widok Shiro Tsuki'ego stojącego w drzwiach. – Co się stało? Dlaczego jestem... tutaj?
- Wygrałaś bitwę. – podszedł do łóżka i stanął nad nią. Mogłaby przysiąc, że na jego twarzy widać było cień troski. Mimo wszystko odsunęła się nieco od blondyna.
- Jak to: wygrałam? Przecież nawet nie udało mi się ciebie trafić!
Diabeł odwrócił wzrok. Ciemna cera jego policzków jakby się zaczerwieniła.
- Owszem, udało. Na tyle boleśnie, że dało mi to do myślenia.
- Raczej nie rozumiem. – jęknęła białowłosa. – Właściwie, co to za miejsce? I jak widzę, uwolniłeś Luigino, prawda?
- Tak, uwolniłem go. – obszedł łóżko dookoła. – O dziwo, okazał się na tyle ci wdzięczny, że chciał zostać przy tobie, dopóki się nie obudzisz. – Elda uśmiechnęła się na te słowa. Słyszała pochrapującego rudzielca za swoimi plecami. - A ta komnata jest częścią moich apartamentów w tym pałacu. Musiałem cię tutaj przenieść na te kilka godzin, aż ozdrowiejesz. Parę zaklęć przyspieszyło i wspomogło regenerację twojego ciała, więc jak sama pewnie zwróciłaś uwagę, nie masz już ani jednej rany.
- Zauważyłam. Ale, zaraz... Jeśli to jest twój pokój, to te łóżko...? - sama zaczerwieniła się jak burak, nie wiedząc, czy powinna natychmiast zeskoczyć z łoża. Przecież należało do jakiegoś nieznanego jej chłopaka, do tego diabła. Spojrzała w dół i coś sobie uświadomiła. – A gdzie moja tunika?
To co miała na sobie, przypominało przydużą koszulę z czystego lnu. Patrzyła to na siebie, to na Tsuki'ego, który był teraz równie czerwony co ona.
- Twoje odzienie... - słowa przychodziły mu z trudem. Przełkną ślinę z nadzieją, że uda mu się to z siebie wydusić. – Zostało całkowicie podarte w walce, więc musiałem ubrać cię w co innego.
- Ty? Ty mnie..? Przebrałeś..? - anielica skurczyła się w sobie.
- T-tak...
- Czyli widziałeś mnie...?

Potwierdzenie tego pytania nie było dla Tsuki'ego łatwe, chociaż odpowiedź oczywista. Kiwnął jedynie głową, nie mogąc chociażby spojrzeć teraz w stronę dziewczyny.
- Widziałeś i, co gorsza, dotykałeś nagą dziewczynę a teraz trzymasz ją w swoim pokoju w łóżku?! - ryknęła – Co ty sobie wyobrażasz?!
Blondyn nie wiedząc co powiedzieć, zaczął kręcić młynka kciukami, a jego zawstydzony wzrok uciekał na boki. Za to krzyk Eldy obudził śpiącego Lui.
- Co wy się tak drzecie? - jęknął zaspany i zamrugał oczyma. – Czemu jesteście tacy czerwoni?
Żadne z nich nie było w stanie odpowiedzieć. Dziewczyna tylko prychnęła i zeskoczyła z łóżka na posadzkę.
- Nie ważne. W takim wypadku nie pozostaje nam nic innego jak wrócić do siebie, o ile KTOŚ nam pozwoli. – chciała skierować się do wyjścia, ale doszła do wniosku, że w tej koszuli raczej nie może wyjść na ulicę. Odwróciła się do zdziwionych diabłów i skrzyżowała ręce na piersi. – Coś normalnego do ubrania. Już.
- Wydaje mi się, anielico... że to chwilę potrwa, zanim służba coś uszyje. – powiedział blondyn, wciąż usilnie unikając jej spojrzenia. – Wybacz, jeśli TEN incydent wydaje ci się nie na miejscu, ale nie miałem innego wyjścia. Nawet nie patrzyłem... Tak dokładnie. Poza tym przepraszam za moje uprzednie zachowanie. To było niestosowne i niedojrzałe, tak samo jak wszelkie obraźliwe uwagi pod twoim adresem, anielico.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i przejechała dłonią po twarzy. Spojrzała na młodych diabłów. Czuła, jak powoli na jej ustach pojawia się pogodny uśmiech.
- Powiedzmy, że przyjmuję przeprosiny. Poza tym mów mi Elda. Te ciągłe nazywanie mnie „anielicą” powoli mnie już drażni. – rzuciła w stronę Tsuki'ego. Ten z jakiegoś powodu tylko bardziej się speszył. – Hej, co z tobą? Więc jeszcze raz: najpierw ratujesz życie, później chcesz się go pozbyć, później znów ratujesz i robisz się nieśmiały. W czym problem?
- Nie wiem, po prostu... Robię to, co w danej chwili uznaję za słuszne.
- To się zdecyduj na jedną wersję, facet! – burknął Lui. Chwilę ciszy przerwał chichot białowłosej.
- Chyba nie jesteś taki zły na jakiego się zgrywasz, co? - podeszła bliżej blondyna, który powoli już tracił głowę. – Powiedz mi, Shiro... mogę mówić ci po imieniu?... w jaki niby sposób z tobą wygrałam? Bo chyba coś przegapiłam, lub tego nie pamiętam.
- Twoje słowa, anielic... - przerwał nagle. Dziewczyna chwyciła jego dłoń. Ten dotyk sprawiał, że jego diabelskie serce waliło jak młot, chociaż sam nie wiedział, dlaczego. – To twoje słowa, Eldo. To co mi powiedziałaś, chociaż to nic wielkiego...
- Nie rób się tylko romantyczny. To obrzydliwe. – znów wtrącił się rudzielec. Pozostała dwójka całkowicie go zignorowała.
- Nawet nie pamiętam, co mówiłam, ale jeśli w ten sposób wygrałam, to się cieszę. – jej promienny uśmiech całkowicie odebrał mowę śniadoskóremu diabłu. – Gdyby nie to, byłabym martwa. Mam nadzieję, że więcej jednak takich akcji nie będzie i stosunki między nami będą raczej przyjazne.
- P... przyjazne..? - wyjąkał. Dziewczyna ujęła jego drugą dłoń, a on nadal nie wiedział, dlaczego to wywołuje u niego tyle emocji.
- Może nasza znajomość nie zaczęła się najlepiej, ale jeśli chcesz, możemy zostać przyjaciółmi!

========

Uf, tyle. Że arty są już na wyczerpaniu (najwięcej jest szkiców, mimo wszystko) a spoilerów robić nie chcę (who care?) wstawiam Shiro jeszcze raz :3 a co mi tam.

Ain't he cute? xD


do następnego :3

wtorek, 22 stycznia 2013

ROZDZIAŁ II - Frigus oculus

Dobry!
Oglądalność wprawdzie mała, co jest w dużej mierze (CAŁKOWICIE!) moją winą, ale się poprawię i bardzo dziękuję tej dwójce która jednak pozostawiła komentarz (w razie możliwości postaram się odwdzięczyć). Just wait, pals :3
Co do historii ogólnie, postaci jest od groma i postaram się stopniowo je wprowadzać. W tym rozdziale pojawi się ktoś, kogo uwielbiam ale nie nadążam za jego tokiem rozumowania... czasami. Ale będzie się coś jednak działo, nie martwcie się ^^
Na końcu dorzucę jakieś rysunki, starsze bardziej lub mniej.
ヘルヤダ, パート2 ー スタート!
Helliada, part 2 - start!


========


Obudził się na sienniku. Czuł, jak kuje go w plecy, ale za nic nie umiał sobie poukładać w głowie, dlaczego nie jest we własnym łóżku. Luigino zamrugał oczyma i rozejrzał się. Kamienne ściany przypominały te z jego mieszkania, jednak u niego w pokoju nie było stalowych krat. Zaraz, dlaczego był w więzieniu? Wstał i podszedł do prętów, próbując przecisnąć przez nie głowę, jednak otwór był zbyt mały. Poza kratami znajdował się tylko ciemny korytarz. Prychnął, chcąc zmaterializować w ręce trójząb. Ale ten jakoś nie chciał się pojawić.
- To na nic. – rozległ się dziewczęcy głos za jego plecami. Obrócił się na pięcie. Elda siedziała na ziemi w kącie celi. Zaraz, skąd on ją znał? Po chwili przemyśleń zbladł na myśl o tym, co się stało.
- Gdzie my jesteśmy? - jęknął diabełek. – I dlaczego nie mogę przywołać swojego żelastwa?
- Dlatego. – anielica wskazała obrożę na swojej szyi. Lui miał identyczną. -  Prawdopodobnie ktoś nas złapał, sądzę, że za zniszczenie tego demona, i nas zamknął. A te coś po prostu blokuje nasze moce. Nie pozostaje nic tylko siedzieć i czekać, aż ktoś przyjdzie.
- Czekać? Ale... Ja muszę do domu... siostra...
Białowłosa wzruszyła ramionami.
- Razem się w to wpakowaliśmy. Głupia byłam, że ci pozwoliłam zostać i walczyć. Być może będziesz miał większe problemy niż ja. Może ja jestem nieautoryzowanym łowcą, ale ty nadal jesteś diabłem i wystąpiłeś przeciw swojemu.
- Dzięki wielkie! – odwrócił głowę. Przeanalizował to, co powiedziała i coś do niego dotarło. – Zaraz, łowcą?
- Taaa... poluję na demony, czasem większe czasem mniejsze. – Elda machnęła ręką. – Zawsze istnieje ryzyko, że zginiesz. Ale ten, którego rozwaliliśmy, to nie był pierwszy lepszy demon. Poza tym, nie pojawił się tam sam. Widziałeś księżyc na jego piersi?
Lui podrapał się po głowie, próbując sobie przypomnieć taki szczegół. Coś mu świtało, więc kiwnął głową.
- To symbol jednej z potężniejszych rodzin Piekła. Pewnie to oni go wysłali. W jakim celu, nie wiem.
- Jakiej niby rodziny? - teraz dopiero ten symbol zaczynał coś mówić chłopcu, a prawda przerażała go coraz bardziej.
- Słyszałeś o Tsuki? Taka familia, zajmują się handlem w Piekle.
- O matko.. słyszałem! – Lui odczuł nagłą potrzebę, by usiąść, w przeciwnym wypadku straciłby równowagę.
 Tsuki. Ród, który posiadł wyłączność na import towarów ze świata ludzi. Najsilniejsi i najbogatsi, ponoć pławiący się w złocie. Kto z nimi zadarł, już był martwy. Głownie to oni ścigali samowolnych handlowców z biednych kręgów, chociaż zwykle woleli nie zniżać się do takiego poziomu jak odwiedzanie takich okolic. Mimo to, wszystko co legalnie dostawało się do Piekła, przechodziło przez ich pałac, ponoć ogromny jak miasto. Jakkolwiek wpływowi i groźni by nie byli, największym złem była głowa tej rodziny – nijaki Mangetsu. Słynął z jednej jedynej rzeczy – niepohamowanego gniewu. Kto wszedł z nim w szranki, był trupem zanim zdążył nawet się zastanowić. Chłopcu zakręciło się w głowie. Wpadł w kłopoty, ale większe niż się spodziewał.
Chwilę ciszy przerwały zbliżające się, powolne kroki. Elda nie ruszyła się z miejsca, ale Luigino odruchowo skulił na pryczy. Ze strachem wyczekiwał osoby, szła w ich stronę. Czyjaś sylwetka pojawiła się w jego polu widzenia.
- Nie musicie się mnie obawiać.
Do uszu diabełka dotarł chłodny, harmonijny głos, całkowicie pozbawiony emocji. Powoli podniósł głowę. Przed kratami stał młody diabeł, na oko niewiele starszy od Eldy. Był chudy jakby nie jadł od tygodnia. Śniada cera kontrastowała z jego przydługimi blond włosami, a ubiór stanowił niecodzienny strój z czarnego lateksu, dopełniony kolczastymi bransoletami na rękach. Skrzydełka układały się w artystyczne zawijasy, długi ogon leniwie kiwał na boki. W półmroku było widać lśniące, białe tęczówki diabła.
- Kim jesteś? Gdzie jesteśmy? I dlaczego? - rzuciła Elda bezceremonialnie.  Blondyn uniósł dłoń a kraty samoczynnie się otwarły. Gdyby Luigino starczyło odwagi, uciekłby. Ale brzęk stalowych prętów i szczęk zamka uświadomił go, ze stracił okazję.
- Moje imię nie ma znaczenia. – beznamiętny ton nie zmienił się ani trochę. – Jestem tylko pokornym sługą Pana Mangetsu.
- Więc jednak. – syknęła anielica.
- Tak. Zanim złapały was nasze oddziały, pozbyliście się demona bojowego rodziny Tsuki, znanego jako Ventosa Exterminatore. To wasz zarzut i zostaniecie osądzeni przed obliczem samego Mangetsu.
- Osądzeni? - Luigino był bliski płaczu. – Jeśli umrę, siostra da mi takie lanie że tydzień nie będę mógł siedzieć...
Elda spojrzała na niego spode łba, a nowo przybyły zignorował tę infantylną uwagę.
- Moim zadaniem jest was zaprowadzić. Radzę nie uciekać i nie próbować żadnych sztuczek.
- Raczej nie mam zamiaru pogarszać sobie sytuacji. – anielica skrzywiła się i podniosła z kamiennej posadzki.
- Ciężko jest określić czyja jest gorsza. – diabeł ponownie otwarł kraty i przeprowadził więźniów, kierując się do wyjścia z lochów. – Anielski łowca demonów czy zdrajca?
Kręte, wąskie schody prowadziły do prawdziwego, złotego zamku, który znajdował się na górze. Legendarny dwór rodziny Tsuki był naprawdę tak ogromny i zatłoczony przez kupców jak potocznie mówiono. Zgodnym z plotkami był także fakt, że każde pomieszczenie było wręcz oblane złotem i zdobione aż do przesady. W głowie Eldy pojawił się pomysł, by zgubić się w tłumie i uciec, jednak ich przewodnik sprytnie prowadził ich bocznymi korytarzami, a główne hale mogli oglądać jedynie z galerii ponad nimi.
- W sumie, jaki wyrok nam grozi? - zapytała dziewczyna.
- W najlepszym wypadku śmierć. – odpowiedział chłodno blondyn.
- A w najgorszym? - Luigino wolał wiedzieć co go czeka.
- Śmierć przez tortury, w okrutnych mękach. Szybkość wykonania wyroku zależy od wytrzymałości skazanego.
- Żartujesz sobie?! - krzyknął rudzielec, załamując ramiona. – Żadnej taryfy ulgowej dla dzieci?
- Co do ciebie, jest jeszcze jeden zarzut. – przewodnik odwrócił się w jego stronę. – Byłeś w ludzkim świecie bez wyraźnego zezwolenia, czyż nie?
Lui przełknął ślinę. Gorzej być nie mogło.
- Może się jakoś dogadamy... - z tyłu usłyszeli nerwowy chichot Eldy. – On przecież jest jeszcze dzieciakiem, a ja jestem z Helliady, nie z Nieba...
- Z „miasta dezerterów”? Lepiej nie używaj tego jako argument, anielico. Takie pochodzenie nie jest przyjazne ani diabłu, ani aniołowi.
Gwoli ścisłości: Helliada. Miasto założone kilka wieków temu poprzez porozumienie Najwyższego i Najczarniejszego. Było ono całkowicie bezstronne, toteż spokojnie mogły w nim żyć istoty z Piekła i Nieba. Czasem się dogadywały, czasem nie, ale jedno było pewne: rodowici mieszkańcy obu frontów niezbyt przychylnie patrzeli na tych, co zdecydowali się osiedlić w Helliadzie. Traktowano ich trochę jak zdrajców, jak stworzenia niższej rangi. Z drugiej strony posiadanie obywatelstwa tego miasta, miało swoje plusy: anioł mieszkający w Helliadzie miał już w sobie coś z diabła i na odwrót: diabeł stawał się po trochu aniołem.
Ale widocznie to nie był trafiony pomysł.
- Jejku, po prostu robiłam to, co do mnie należało. Wasz wielki, śmierdzący pan Eksterminator też nie był jakoś specjalnie autoryzowany! - broniła się Elda.
- Co wolno wojewodzie... - zaczął blondyn, jednak powstrzymał się od zakończenia przysłowia. – Poza tym, nie mnie, lecz panu Mangetsu to powiedz.
- No tak, jesteś tylko durnym służącym o wyglądzie pedała. – warknął Luigino. Gdyby nie lodowate spojrzenie, można by było stwierdzić że obelga spłynęła po diable jak po kaczce.
- A ty, chłopcze, waż swoje słowa. – odparł spokojnie. – Bo zdziwisz się kiedyś, gdy skierujesz je do nieodpowiedniej osoby.
- Coś w tym jest. – mruknęła Elda. Najbliższa przyszłość nie malowała się zbyt kolorowo, poza tym czuła, że ma na sumieniu Luigino. – Ale może... no pomyśl... Jest jakiś sposób by się uratować? – znów zaczęła bezcelową rozmowę.
- Anielico. Nie jesteś w swoim świecie, tutaj nie ma miejsca na „miłosierdzie”. - tłumaczył blondyn spokojnie. – Jeśli zawiniłaś, poniesiesz karę. Chociaż, znając Pana Mangetsu, niekoniecznie sprawiedliwą. Jeśli zachowacie spokój, może wam się poszczęści.
- Mamy go błagać? - skrzywił się Lui. Mimo wszystko, miał w sobie coś na kształt dumy.
- Z pewnością usatysfakcjonowałby go taki widok. Jednak niczego nie obiecuję.
Elda przystanęła. Postanowiła spróbować jeszcze raz.
- A może mógłbyś nam pozwolić uciec? - zaczęła niepewnie. Diabeł obrócił się na pięcie i obrzucił ją paraliżującym spojrzeniem.
- Mógłbym. Nie uważam, abyście zawinili tak, iż przeznaczony wam los był sprawiedliwy. Jednakże...
- To puszczaj nas, facet! - jęknął rudzielec, nerwowo podskakując w miejscu.
- … jednakże – ten zmarszczył brwi, nieco zdenerwowany faktem, że mu się przerywa. Zawsze coś: pierwsza emocja zaobserwowana na jego twarzy. – Uciekanie przed odpowiedzialnością się nie godzi.
- Godzi nie godzi, chłopie, ja chcę żyć! - chłopiec był bliski płaczu.
- I właśnie tacy jak ty przynoszą naszej rasie hańbę. – blondyn odwrócił się na pięcie i ruszył dalej. – Tchórzliwi i pozbawieni honoru.
- Przecież to dziec.. !
- A ty, anielico, nawet nie dziwię się, że wpadł ci do głowy taki pomysł. – przewodnik, nie czekając na nich, poszedł dalej. Kiedy ten się oddalał, odnieśli  wrażenie że mają szansę uciec, jednak diabeł machną ręką, a w powietrzu zalśniły dwie linki, które, przypięte do ich obroży jak smycz, pociągnęły ich za nim.
- Auć! A to dlaczego?
- Zawsze wiedziałem, ze anioły to gorsza rasa.
- Jak to gorsza? To.. istny rasizm! - Elda w pierwszej sekundzie była zszokowana tym, co usłyszała, ale zdziwienie natychmiast obóciło się w oburzenie. – Jak śmiesz w ogóle tak mówić?! Przecież to wy się zbuntowaliście, to wy upadliście!
- Sądzisz, anielico – zwrócił się do niej z delikatnym uśmieszkiem na twarzy. Emocja numer dwa – że karanie każdego za posiadanie odmiennych racji jest właściwe? Jesteśmy tacy jak wy, tylko wyewoluowaliśmy, w nowy i lepszy gatunek. My nie upadliśmy, my poszliśmy o krok naprzód.
- Stanie się czystym złem to nie jest „krok naprzód”. – burknęła dziewczyna. Ten w odpowiedzi jedynie kiwnął głową. Lui czuł się wdzięczny za tę chwilę ciszy. Ich rozmowa powoli zaczęła robić mu mętlik w głowie.
Mijali wiele rozwidleń i sal, jednak wszystkie te był puste i nie spotkali po drodze żywej duszy. Co było jednak dziwne, patrząc na ogrom i zatłoczenie tych pomieszczeń, które mieli okazję oglądać z góry a także na czas jaki już szli. Nagle blondyn na czele przystanął naprzeciwko ogromnych, złotych wrót ustawionych w zbyt wąskim dla nich korytarzu, by otworzyć je na zewnętrzną stronę.
- Tutaj się rozstajemy, młody diable, anielico. – ukłonił się głęboko. – Miło było was poznać i życzę powodzenia.
- Czekaj, nie wchodzisz z nami..? - Elda rzuciła okiem na wrota, później znów w stronę blondyna. Jednak tego już nie było. Po chwili rozglądania doszli do wniosku, że on po prostu rozpłynął się w powietrzu.
- Ej, Elda... - na twarzy Luigino po raz pierwszy tego dnia pojawił się uśmiech. – Zostaliśmy sami, nikt nas nie pilnuje... może moglibyśmy teraz...?
- A wiesz, jak stąd wyjść? - burknęła anielica. – Poza tym, jak to on powiedział: odpowiedzialność.
- W ogóle słuchałaś tego transwestyty? A jesteś pewna, że naprawdę był „on” a nie „ona”? Właściwie, jakie to ma znaczenie, wynośmy si..
Nie zdążył skończyć, bo właśnie wrota same przed nimi się otwarły. Chłopiec odruchowo chwycił dłoń Eldy, szukając pocieszenia, jednak ta również była przerażona. Przełknęła ślinę i ruszyła przed siebie.
Oślepił ich blask złota, jeszcze bardziej drażniący niż w reszcie zamku. Weszli do niewielkiej względem reszty posiadłości sali audiencyjnej. Pod każdą z ozdobnych ścian, wzdłuż jej długości stał sznur strażników uzbrojonych po zęby. Na samym końcu, osłonięte atłasowym baldachimem, stały cztery różnej wysokości trony. Zajęty był jedynie ten najwyższy.
Zasiadał na nim wysoki, dumnej postawy czart, o idealnie czarnej karnacji. Odziany był w bogate, szkarłatne szaty, dłonie aż skrzyły się od ilości sygnetów. W ostrych rysach twarzy malowała się wściekłość. Zimne spojrzenie zdało się dwojgu skazańców całkiem znajome.
- WY NĘDZNE ROBAKI! KAZALIŚCIE MI CZEKAĆ! - donośny, męski krzyk wstrząsną całą salą w posadach. Elda i Lui odskoczyli w bok, bo w innym wypadku trafiłaby ich kula ognia. – Jeszcze mi uciekają! Zabili mi mojego nowego żołnierza i jeszcze śmią mi się na oczy pokazywać!
- Proszę się uspokoić... - jęknęła anielica, ciągnąc za sobą Luigino, by zrobić unik przed kolejnym atakiem.
- ŚMIESZ ROZKAZYWAĆ WIELKIEMU MANGETSU, ANIELSKI POMIOCIE?! - diabeł zerwał się z tronu. W gniewie pochwycił go do rąk i uniósł nad głową gotów rzucić, i to bez większego wysiłku. Już zamachnął się, rycząc ze wściekłości, już dwoje bezsilnych dzieciaków kuliło się, nie wiedząc co robić, gdy nagle...
- Nie ma takiej potrzeby.
Znany im od kilkudziesięciu minut głos sprawił, iż Mangetsu zatrzymał się w połowie zamachu. Burknął coś pod nosem po czym ponownie zasiadł na tronie, uprzednio odstawiając go na miejsce. Zza kotary powolnym krokiem wyszedł diabeł, który ich tutaj przyprowadził. Zatrzymał się przy drugim co do wielkości tronie.
- Synu, czy ja cię prosiłem o interwencję? - warknął Mangetsu. Blondyn spokojnie zajął swoje miejsce.
- Zaraz... SYNU?! - Lui wytrzeszczył oczy, coraz bardziej tracąc wiarę w to co się wokół niego działo.
- Po prostu znów uchylasz się od rozsądnych wyroków, ojcze.
- Ale przecież... mówiłeś że jesteś... - przez usta anielicy trudno przechodziły jakiekolwiek słowa.
- Sługą. Można powiedzieć, że wiernie służę swojemu ojcu, więc...
- Cicho mi tu! - przerwał pan domu. – Nie wiem, co znów im nagadałeś, Shiro, ale nie czas na pogaduchy. Ta dwójka rozwaliła mojego Ventosa Exterminatore! Całkiem nówka, nie śmigany! Za coś takiego powinno się obojgu łby porozwalać! Tak, dokładnie! – zaśmiał się na myśl o tym co przyszło mu do głowy. – Wykończymy ich w sali tortur, jak umrą to ich pochowamy, odgrzebiemy i znów zabijemy!
- Ojcze, ochłoń. – domniemany syn westchnął ciężko. Prawdopodobnie nad głupotą swojego ojca. – Zastanówmy się raz jeszcze: czy ich czyn jest wart tak okrutnej kary?
- No jasne że tak, młody! Wiesz, jak mnie tym wnerwili?!
- Nie kieruj się aż tak emocjami, drogi ojcze. Wiesz przecież, że to złudna droga. – chłopak wstał i zaczął przechadzać się tam i z powrotem obok tronów. – Ten demon nie był niczym wartościowym w naszej armii, zwyczajnym prototypem, a takich mamy wiele. Ona zniszczyła go, bo taka jest powinność anioła. On go zniszczył, bo został zaatakowany.
- No ale...
- Poza tym, powinniśmy być im wdzięczni.
W chwili ciszy, która nastała, sparaliżowani ze strachu i szoku Elda i Luigino usłyszeli, jak Mangetsu z dezaprobatą bierze głęboki oddech i ze świstem wypuszcza powietrze.
- Shiro, nie nerwuj ty mnie. Wdzięczni? Za co, do cholery?!
- Ukazali dysfunkcje naszego wojska. – ciągnął spokojnie dalej. – Jeśli jednego żołnierza może pokonać ta dwójka, to jest źle. Dzięki nim wiemy, że powinniśmy coś udoskonalić, bo nie funkcjonuje jak trzeba. Mam rację?
- Nie pamiętam, żebym zatrudniał beta testerów... - warknął Mangetsu. - Ale dobra, powoli mnie przekonujesz, Shiro. Co chcesz z nimi zrobić? Bo jak dla mnie rozwalenie głów jest zawsze najlepszym pomysłem.
- Oddaj ich moje ręce, ojcze. – spojrzał w stronę „zainteresowanych”. - Przyda się nowa służba.
- Służba? Ale co siostra na to powie...? - pisnął Lui.
- Zostanie poinformowana, a wy oboje zostaniecie tutaj do odwołania. Czy pasuje ci taki układ, ojcze?
Mężczyzna przejechał dłonią po twarzy, mając wyraźnie dość. Miał okazję wyżyć się na tej przeklętej dwójce, jednak jego syn go przegadał i to zresztą nie pierwszy raz. W tej chwili już mu nie zależało, więc opcja była tylko jedna.
- Rób jak uważasz. Niech mi się tylko stracą z oczu.
- Dziękuję, ojcze. – blondyn ukłonił się i zwrócił w stronę Luigino i Eldy. -  A wy chodźcie za mną.


========
W tym rozdziale, to by było na tyle. Mam nadzieję, że dotrwaliście aż tutaj, poza tym gratuluję! :3
I kilka starocio-niestaroci.
Najstarszy rysunek przedstawiający Luigino jaki mam, i w sumie pierwszy z serii. Wstawiony na deviantArta  dnia pańskiego 14 lutego 2010 (czyli jednak 3 lata temu a nie 5 xD) Wtedy to po prostu był art na walentynki, gdzie zamiast amora mamy diabła. Rudego. Poza tym dzieciak był bez imienia.
Shiro! ShiroShiroShiro! =D
Art gdzieś tak z wakacji... więc jeszcze nie stary.
Jeszcze mam z kilka, ale to następnym razem :3

wtorek, 15 stycznia 2013

ROZDZIAŁ I - Volitat plumis



Dobry wieczór, zbłąkane duszyczki oraz ci, którzy nie trafili tutaj całkiem przypadkowo.
Tak zwana "nota wstępna" została odbębniona, więc po kilku dniach przychodzi czas na wstawienie rozdziału (a obecnie jestem przy pisaniu już 3-go). Historia, chociaż pisana trochę zawiłym/poważnym językiem (ale ludzie bez przesaaadyyyy...) z zasady powinna być komedią ale czy jest... No ja nie wiem. Tutaj przedstawia się rozdział numer 1, którego tytuł po łacinie znaczy (wg. tłumacza google) "fruwające pierze". Przykro mi, ale schiz po pewnym anime którego nie nazwę każe mi używać tego języka w pojedynczych choćby słowach.
Jeszcze jedno: tym razem mi się nie udało, ale postaram się do każdego rozdziału dorzucić jakiś artwork, czy to ręczny czy już skończony na komputerze. Później może zrobi się z tego jakaś galeria.. :3

さあ、はじめよ!
saa, hajime yo!

= = = = = = = =

Świat pełen świateł i cienia, gdzie kontrast i przejścia między barwami nie są pewne. Szarzy ludzie, czarno-białe osobistości. Jedni ważniejsi od drugich, lub przynajmniej takimi chcieli się widzieć. Obłudni i szczerzy, radośni i smutni. Przypominający masę  bezkształtu, przekonani o swojej potędze.
Ale najważniejsze, co należy o nich wiedzieć, to to, że są pożywieniem. I tylko nim.


- Siostra! - dziecięcy głos przedarł się przez przedpokój i dotarł do kuchni. – Czy ja naprawdę muszę się uczyć takich bzdur?
- Ucz się, młody. – do pokoiku wróciła rzucona na odczepnego odpowiedź.
„Młody” westchnął, obracając się ze starą, obskurną księgą w rękach na drugi bok. Był tylko młodym diabełkiem, w wieku nawet nie nastoletnim, a już, za poleceniem siostry, musiał studiować te głupie księgi. Jego mniemaniem głupie.
Gdyż mały Luigino, bo tak się owy diabeł zwał, posiadał jeszcze umysł przeciętnego ośmiolatka. Nie był ani specjalnie sprytny, silny, czy wysoki. Do tego należał do raczej słabszej kasty mieszkańców Piekła. Zwykły, piegowaty rudzielec, o wesołym spojrzeniu czerwonych oczu, obdarzony krótkimi rogami wystającymi spośród odmętów włosów, niewielkimi skrzydełkami i ogonkiem. Miał nijakie skłonności do niechlujstwa, toteż jego pokoik, tak jak ubranie złożone z gatek ze skóry dzikiego zwierza, pozostawiały wiele do życzenia pod względem czystości. Jak większość budynków w Piekle, mieszkanie było tylko zimną bryłą z poustawianych jak klocki kamieni, całkowicie pozbawionym charakteru i wrażenia estetyki. Pokój wchodzący w skład takiego domu, ciemny i oświetlony jedynie jarzeniówką łatwo można było zamienić w śmietnik. Do tego dokładało się zamiłowanie diabełka: w swoim pokoju trzymał kilkanaście mniejszych lub większych szczurków.
- Obiad! – głos jego siostry zbawił go od nudnej lektury. Leniwie zsunął się z łóżka i poczłapał do kuchni, wbrew pozorom wcale nie tak brudnej. Usadowił się przy stoliku z surowego drewna, przyglądając się mieszającej w garnku siostrze. Nie była do niego podobna. Kształtna diablica, o ciele seksownej dwudziestolatki, skąpym strojem uwydatniająca wdzięki. Jej cera nie była taka różowa i pokryta piegami jak to było w przypadku Luigino, czarne włosy spinała w kuc na czubku głowy, jedynie kształt i kolor oczu dzieliła ze swoim młodszym bratem.
- Czym mnie dzisiaj znów chcesz potruć? - Luigino przerwał chwilę ciszy. Zamiast odpowiedzi, przed jego nosem pojawiła się miska gulaszu.
- Nic nowego, dzieciaku, to co od tygodnia. – westchnęła diablica, sama nakładając sobie skromną porcyjkę, po czym przysiadła się do stołu. – I jak idzie czytanie?
Chłopiec jedynie jęknął boleśnie. Dziewczyna pokiwała głową ze szczerym zrozumieniem.
- Każdy z nas to przechodził, Lui. Nie ma bata.
- Kiedy to jest okropnie nudne, Sophia! Jak można takie coś robić dzieciom?
Sophia. Imię, które wskazywałoby na inteligencję nosicielki, jednak nie było to regułą. Diablica chciała za wszelką cenę wykazać się jako mądra i wyrozumiała opiekunka, co nie było łatwym zadaniem. Ciężko jej było znaleźć wspólny język z bratem, o wychowywaniu nawet nie mówiąc.
- Po prostu postaraj się mieć już to za sobą.
Zero racjonalnych argumentów. Lui chcąc nie chcąc dobrał się do swojego obiadu, jednak ten, odgrzewany po raz enty, nie nadawał się do jedzenia. Na szczęście głód wwiercający się w jego brzuch kazał mu pochłonąć całą miskę.
- Nudzi mi się, wychodzę. – burknął, odsuwając miskę.
- A niby gdzie znowu? - parsknęła Sophia oburzonym tonem. - Jak ci się nudzi, to pozmywaj, darmozjadzie!
- Nie wiem kiedy wrócę. – szybko przebiegł przedpokój i zanim dziewczyna się obejrzała, drzwi wejściowe trzasnęły.
Chłopiec nie miał żadnego celu, opuszczając dom. Znienawidzony i wielce odkrywczy pseudonim „Rudy” przyczepił się do niego jak rzep psiego ogona. Prześmiewcze uwagi skutecznie zniechęciły go do rówieśników i skazały na samotne wyprawy.
A zewnętrzne kręgi Piekła, które od lat zamieszkiwał wraz z siostrą, były swoistymi slumsami, jeszcze większym śmietnikiem pośród ogólnego koszmaru tego miejsca. Brudne bloki, sypiące się domy oraz rynsztoki pełne tego o czym nie warto wspominać, a wszystko to z szarego kamienia i w szarym kamieniu wykute. Diabły w okolicy nie były przyjazne nawet dla siebie nawzajem, jednak mały dzieciak obchodził ich tyle co zeszłoroczny śnieg.
Bez problemu przemykał ciemnymi ulicami, nie zwracając uwagi nawet na nielegalnych handlarzy ziemskim towarem. Wpadł mu do głowy pomysł. Nieco szalony.
Każdy krąg posiadał chociaż jeden portal do ludzkiego świata. Jednak przekroczenie takowego nie było przeznaczone każdemu. Rygorystyczna kontrola, konieczność okazania zezwolenia i inne takie zapobiegały niekontrolowanemu handlu towarami lub zbieraniu dusz na własną rękę. Ale to był inny krąg, tutaj za odpowiednią kwotę można było dokonać rzeczy teoretycznie niemożliwych.
Luigino zakradł się pod budynek kontrolny, w którym znajdowało się przejście, i cichutko wśliznął do środka. Jakaś prowizoryczna bramka, stare kachle, zapach kawy i oczywiście strażnik w swoim oszklonym gabinecie. Był to silny i, przyglądając się jego twarzy, prawdopodobnie głupi diabeł. Oderwał się od popołudniowej gazety i z niesmakiem spojrzał na niechcianego gościa.
- Czego, smarkaczu? - warknął, rozsiadając się wygodniej na krześle. Mały Lui wziął oddech i poprosił najsłodziej jak potrafił:
- Mogę przejść, proszę pana?
Strażnik w odpowiedzi parsknął śmiechem.
- Proszę! Mam zadanie ze szkoły, koniecznie muszę przejść do ludzkiego!
- Zezwolenie. – rzucił diabeł.
- Zgubiłem. – chłopiec spuścił głowę.
- Sprawa prosta. Nie ma pozwolenia, nie ma przejścia. Znajdź albo idź po kopię do budy.
Dzieciak stał cichutko, szklistymi oczyma wpatrując się w faceta. Zaczął się kiwać na boki, wyczekująco nucąc sobie jakąś melodyjkę pod nosem. Strażnik nie wytrzymał.
- Spadaj albo wywalę cię stąd siłą! - podniósł głos, jednak Lui nie zamierzał się ugiąć. Mężczyzna westchnął i zmierzył rudzielca wzrokiem. W sumie, co mu szkodziło? Taki dzieciak nie byłby w stanie niczego przemycić, nie miałby nawet w czym. Nie wyglądał też na takiego, który mógłby opętać nielegalnie jakąś ludzką duszę. Poza tym, praca do szkoły. – Dobra, znikaj mi z oczu. – machnął jedynie ręką w stronę bramek i powrócił do lektury gazety.
- Dzięki wielkie! - Luigino z szerokim uśmiechem na ustach przebiegł przez stanowisko kontrolne, skręcił korytarzem a później stanął przed masywnymi drzwiami. Otworzył je z trudem, ale widok lśniącego, błękitnego portalu wynagrodził jego wysiłek. W ludzkim świecie był tylko raz czy dwa, ale w jego wspomnieniach malował się prawdziwie kolorowo. Chciał znów zobaczyć te przepiękne miejsce.
Jednak to, co zobaczył po przejściu przez błyszczącą taflę, nie przypominało niczego co zapamiętał. Wyszedł na środku szerokiej jezdni, biegnącej prostym torem pomiędzy ogromnymi, betonowymi lub szklanymi budynkami. Rozejrzał się. Musiał trafić do jakiegoś ogromnego miasta, jednakże... Samochody wokół stały nieruchomo, porozstawiane chaotycznie i pozostawione jakby w pośpiechu. Wytężył wzrok, jednak wokół nie zobaczył ani jednego człowieka. Niepewnie postawił krok na przód. Czuł, że coś tu jest nie tak. Portal za nim wciąż się jarzył; tak samo jak każda istota z zaświatów był niewyczuwalny dla śmiertelników. To, co otaczało małego diabełka, przypominało masową ewakuację lub co gorsza zwiastun apokalipsy.
Poczuł delikatny powiew na swoich piegowatych policzkach. Ale nie był to przyjemny, orzeźwiający wiatr. Trącił on żarem, tak dobrze znanym chłopcu z Piekła. Jęknął boleśnie. Zamiast trafić do pełnego życia miasta trafił... no właśnie gdzie? Zamachał kilka razy skrzydłami, a te poniosły go do góry. Wzniósł się kilkaset metrów ponad ziemię i przysiadł na najwyższym z okolicznych dachów, rozglądając się. Zamarł. To co zobaczył przekroczyło jego wszelkie oczekiwania.
Ponad lasem szarych wieżowców unosiła się wirująca chmura kurzu i brudu. Tornado, niesamowitych rozmiarów, do tego jakby tlące się ogniem. Wiatr prawie zwalał chłopca z nóg. Przez przymknięte powieki starał się przyjrzeć zjawisku dokładniej. Trąba powietrzna wychodziła z pleców ogromnego, większego  o kilka dobrych razy od budowli demona. Była to czarna, humanoidalna istota o ramionach długich i silnych, ostrych zębiskach i płonących ogniem oczach. Jego ciało okrywała zbroja, a na jego piersi widniał jasny, złoty księżyc.
Czart parł przed siebie powoli, depcąc, miażdżąc i wyrywając wszystko co napotkał, rycząc w okrutnej furii. Był odległy od chłopca o kilka kilometrów, jednak ten widział tę istotę dokładnie. Szok, który odczuł za pierwszym razem, zamienił się w podziw.
Tak jest! Nasi do boju! - zawył pod wiatr. Nie było szans, by niszczyciel go usłyszał. Luigino ekscytował się każdym sypiącym się w drobny mak budynkiem, każdą szkodą którą demon wyrządził, każdym odłamkiem stali który pożarł w gniewie. Chociaż ten niebezpiecznie zbliżał się w jego stronę, dzieciak nie zamierzał zmieniać pozycji. Skakał, wiwatował w najlepsze.
Nagle coś lub ktoś mignął tuż obok chłopca. Zdezorientowany Lui spojrzał za siebie, później znów w stronę piekielnej istoty. Coś, mimo żaru i wiatru, leciało prosto w stronę demona. Coś odzianego w biel, białowłosego i na białych puchatych skrzydłach szybujące. Pojawienie się anioła mogło oznaczać jeszcze więcej akcji, jednak co taki jeden mógł przeciwko takiemu monstrum?
Anioł i demon byli już na tyle blisko, by Lui widział wszystko dokładnie. Białowłosą istotą była dziewczyna, której szczupłe ciało okrywała jedynie zwiewna tunika. Zaciekłość malowała się na jej twarzyczce, a w rękach kurczowo ściskała biały muszkiet. Krążyła wokół demona, irytująca jak mucha, oddając co jakiś czas strzał, po czym jej broń samoczynnie przeładowywała się za pomocą jakieś niebieskiej energii. Z początku jej przeciwnik nie zwracał na nią uwagi, jednak trudno mu było zignorować strzały prosto w twarz, nawet jeśli miały one siłę prztyczków. Machnął łapą, by zmiażdżyć anielicę, jednak ta szybkim nurkowaniem usunęła się z pola rażenia, jednocześnie oddając kilka strzałów w jego dłoń. Luigino widział, jak w locie sięga ręką do torby przy pasie i wyciąga buteleczkę, po czym wlewa jej zawartość do lufy swojej broni. Przełknął ślinę. Żarty się skończyły – w grę wchodziła woda święcona.
Lecąc jak najszybciej się dało, wycelowała w oko demona. Ten jednak, przeczuwając, co mu grozi, uchylił się przed ostrzałem. Od jego sarkastycznego śmiechu ziemia zadrżała. Anielica, klnąc pod nosem, przeładowała muszkiet, chcąc tym razem oddać celny strzał. Jednak chwila zawahania i...
- Dobrze, chłopie! - ucieszył się Lui, kiedy dłoń demona wreszcie dosięgła niebiańskiej istoty i zacisnęła ją w pięści. Jednakże gigant zamarł, wyraźnie już usłyszawszy głos Luigino. Odwrócił głowę w jego stronę. – Zniszcz ją! Zniszcz!
Demon, zamiast podzielić entuzjazm rudego, ryknął z dezaprobatą i pięścią, którą ściskał anioła, wbił się w dach budynku, dokładnie w miejsce, gdzie Lui stał.  Chłopiec, otępiały z przerażenia i zaskoczenia, nie mógł nic zrobić wobec narastającej ciemności. Czuł, jak wszystko wokół dąży tylko do tego, by go zniszczyć, zmiażdżyć. Nie miał siły nawet krzyczeć. Nie miałby nawet do kogo.
Nagle niebieski blask odepchnął od niego wszelkie otaczające go gruzy. Mimo, że był obolały, czuł, że żyje i nie spada już bezwiednie.
- Idioto! Co ty tu w ogóle robisz?!
Dziewczęcy krzyk uderzył prosto w jego twarz. Skrzywił się i otworzył oczy. W rękach trzymała go anielica, ta sama, która rzekomo została zmiażdżona przez demona. Błękit jej oczu lśnił wściekłością, taką samą, jak bariera ochronna wokół nich. Dziewczyna szybowała jak najdalej od swojego wroga. Powietrze delikatnie rozwiewało jej długie, proste włosy. Opadła na jeden z nienaruszonych budynków, a diabełka położyła pod nogami.
- Nie ruszaj się! - warknęła, z torby wyciągając kolejną fiolkę, tym razem wypełnioną czymś czerwonym.
- C-co się dzi..? - wyjąkał rudzielec, jednak zanim dokończył, anielica wepchnęła butelkę w jego usta i wlała tam zawartość. Dzieciak wytrzeszczył oczy, czując jak płyn pali go w gardle, a chwilę później także w każdej innej części ciała, rozchodząc się po nim. Jedno było pewne: nagle odzyskał siły, a ból ustał. - Dzięki...
- Zamknij się. Nie czas na to. Tylko przeszkadzasz. I niepotrzebnie się narażasz! -  słowotok lał się z ust dziewczyny, wściekłej i przejętej. – Myślisz, że jak jesteś po tej samej stronie, co ten brzydal, to on daruje ci życie? To się mylisz. On niszczy wszystko co spotka na swojej drodze.
- Ja tylko...
- Nie ma „tylko”. Wynoś się stąd i nie wchodź mi w drogę. – muszkiet znów zmaterializował się w dłoni anielicy. Opierając lufę o ramię, odwróciła się w stronę pogromu, który zniszczył już prawie całe miasto. Lui zamrugał oczyma, nie wierząc w to co się działo. Anioł uratował mu życie. Anioł.
- Hej, laska... - podniósł się z ziemi. – Może pomóc ci jakoś w walce z tym gościem?
- Wielkie dzięki. – rzuciła przez ramię. – Została mi resztka święconki, dam sobie radę. Po prostu racz zabrać swój szanowny tyłek w bezpieczne miejsce.
- Ale w końcu mnie też zaatakował, no nie? - stanął obok niej, dziarsko podpierając się pod boki. – Jestem mu coś winien.
Spojrzał na anielicę. Ta mimo wszystko nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.
- Jestem Elda, a ty, rudzielcu?
- Luigino, i nie waż się mnie nazywać rudzielcem ani nic z tych rzeczy! - nie zastanawiając się wiele, zasadził jej kuksańca w bok. Ta bez skrupułów oddała.
- Więc, Luigino... Ten drań nadchodzi. Mam nadzieję, że coś jednak potrafisz.
- Mam.. tylko to. – po chwili skupienia w dłoni chłopca pojawił się długi, złoty trójząb. Postawił go na sztorc. – Może się przydać.
- Ładna zabawka! – zaśmiała się Elda, jednak w tym śmiechu nie było ani cienia złośliwości. Poderwała się do lotu. – To chodź, zrobimy to razem!
Skrzydła poniosły go za nią, jednakże ciężar trójzębu, chociaż ten był jakby częścią chłopca, destabilizował i spowalniał jego lot. Wszystko zdawało się byś jak w śnie, sam nie  wierzył, że to naprawdę się dzieje. Anielica robiła wszystko, by zmylić demona, okrążając go w przerażającym tempie, Lui tylko unikał jego łap, próbując się doń zbliżyć. W  miarę możliwości zakręcił trójzębem nad głową, ładując go energią. Zacisnął kły i prąc przed siebie, starając nie zważać na nic, runął na tors potwora wyciągając przed siebie ostrze broni. Zatrzymał się dopiero na twardej skórze, czarnej i śmierdzącej smołą. Trójząb zagłębił się na pokaźną głębokość, a Lui wyzwolił jego energię. Demon ryknął z bólu, próbując strzepnąć z siebie rudzielca, ale ten zdążył się już ewakuować. Serpentynami i zawijasami wyrywał się spod rąk demona i niesamowitego wiatru, który spychał go w jego stronę. Kątem oka widział, jak Elda celuje w miejsce, w którym zaatakował. Powstała tam spora dziura, która przebijała się na wylot przez piekielny pancerz. Dziewczyna zrobiła ostatni unik i wystrzeliła.
Prosto w serce.
Efekt wody święconej był natychmiastowy. Demon, wijąc się i rycząc w cierpieniu, rozpuszczał się od ugodzonego miejsca jakby pod wpływem kwasu. Tornado zaczęło zanikać, monstrum straciło równowagę i upadło, trzymając się za pierś i niszcząc kolejną część infrastruktury miasta. Luigino znów zastygnął w bezruchu, unosząc się delikatnymi machnięciami skrzydeł. Czy właśnie przyczynił się do śmierci „swojego”?
- Spadamy, rudzielcu! - Elda mignęła tuż obok niego, łapiąc go za ramię. Gwałtowne pociągnięcie w tył jakby rozbudziło chłopca.
- Z-zaraz... ale dokąd..?
- Nie gadaj tylko machaj tymi skrzydłami! - wrzasnęła.
Jednak, zanim zdążył zrobić cokolwiek, jakaś nieznana siła uderzyła w niego i sparaliżowała jego ruchy. Broń rozpłynęła się w jego ręce. Przed oczyma zaczęło robić się ciemno, ale zdążył zauważyć, że z Eldą dzieje się to samo.
Miał kłopoty. I to wielkie.



piątek, 11 stycznia 2013

prologo


 Nie wiedząc jak zacząć, przejdę do rzeczy. Lubię pisać (czasami) i chcę wylać na tym blogu pewną historię, która tworzy się i kotłuje w mojej głowie przeszło rok, a pierwsze pomysły (czyt. postaci) utworzyły się.. dajmy na to całe pięć lat temu.
 Staroć, no nie?
 Jest to historia nie oparta na żadnej serii, chociaż odniesienia do anime, gier, filmów itp. kto wie, może się pojawią? Mam słabość do wielu z nich i to właśnie one przyczyniają się do mojej weny.
 A propos weny. Serek. Dzięki wielkie, żeś się pod Opieprz podłożyła, w ręce pani Dziabary! Czytanie recenzji dało mi tyle radochy (nie zrozum mnie źle, nie z Ciebie się nie daj Szatanie śmieję) że znów pojawiła się we mnie ta chęć pisania, jakiej u siebie dawno nie stwierdziłam. Mam nadzieję że podołam zadaniu (mimo tej cholernej matury) i trochę fabuły uda mi się uchylić.

 Postacie są moje (może z jakimiś wyjątkami) historia jest moja i kurde na mole rysunki też. Podziwiać, ochrzaniać za brak wyczucia estetyki ale rany koguta nie kopiować. Marv ceni sobie swoje „robótki ręczne”.

można je zobaczyć tu
oraz tutaj :3

więc do następnego, internetowi kamraci...

dobra, nie było tego xD

a tutaj oto, na zachętę, art z głównymi bohaterami (ciut krzywy ale i tak uważam że ma w sobie coś dobrego ^^)