poniedziałek, 1 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ VI - Drosera rotundifolia

Niestety. Niby mam pomysł, ale weny ni widu ni słychu. Mogę gadać, że matura, że to, że tamto - BZDETY! jestem nieszczęśliwą wyznawczynią przysłowia "miej wyjebane a będzie ci dane". Z tym, że to się na mnie niebawem boleśnie odbije.
Tytuł rozdziału to łacińska nazwa rośliny należącej do rodziny rosiczkowatych. Przypomina mi kogoś...
Że nie mam zbyt wiele do powiedzenia, idziemy! =3

アディオスエデン!
adios eden!

========

Kiedy nad ranem Elda zdecydowała się jednak przespać, rzeczywistość nie chciała dać za wygraną. Gdy elektroniczny zegarek wskazywał godzinę siódmą rano, do drzwi jej mieszkanka rozległo się pukanie, nerwowe i gwałtowne. Anielica jęknęła z niewyspania, zsunęła się z łóżka, poprawiając rozczochrane włosy. Niechętnie otwarła drzwi.
- Czego? - mruknęła sennie. Przyjrzała się niespodziewanemu gościowi, zamrugała oczyma, otwarła je szeroko, po czym...
Zatrzasnęła drzwi.
Zdyszana z przerażenia usiłowała zamknąć zamek, ale uderzenie od zewnątrz nie tylko rzuciło nią o ścianę, ale i też wyrwało drzwi z framugi. Dziewczyna, rozbudzona przez adrenalinę, zmaterializowała muszkiet i już miała strzelić w majaczącą pośród pyłu i gruzu sylwetkę. Jednakże przeciwnik był szybszy od niej. Ku niej, jakby znikąd wystrzelił tuzin łańcuchów, szczelnie oplatając jej ciało i miażdżąc broń w jej ręku. Krzyknęła z bólu, ale metal odciskający się na jej ciele nie zwolnił uścicku. Łańcuchy żyły własnym życiem, podobne do węży. Utrzymywały ją w umownym pionie metr nad podłogą, jednak jakby do żartu: do góry nogami.
- Czyli to jednak ty. Wiedziałem. – usłyszała znajomy, szyderczy głos. Zmarszczyła brwi.
- Przyszedłeś mnie dzisiaj dobić? - warknęła. Nie pozostawało jej nic innego niż zgrywać odważną. Napastnik wszedł leniwie do środka, rozglądając się z pogardą. Nieco poznała się już na tym facecie: jeśli raz się mu podpadnie, będzie cię traktował jak śmiecia już zawsze.
- Wiesz, początkowo miałem taki zamiar. Jeszcze się zastanawiam. – łańcuchy podniosły ciało anielicy wyżej, tak by mógł spojrzeć jej prosto w oczy. – W końcu cię złapałem, Eldo.
- Najwyraźniej, Kuuhaku. Raz miałam pecha.
Diabeł wyszczerzył kły. Więzy zacisnęły się jeszcze bardziej i z impetem uderzyły dziewczyną o ścianę.
- Ciągle zmieniasz mieszkania, podpinasz się pod nasze kable i kradniesz to, co ci się nawet nie należy. O płaceniu nie wspominam. – chłopak kopnął w stary telewizor. Ten wywrócił się, a szkło kineskopu rozsypało się po podłodze. – I wszystko po to, by zasilać ten szmelc? Jesteś skończoną kretynką.
- Nie obwijaj w bawełnę, gadaj czego chcesz. – odezwała się Elda. Jej głos był słaby i drżący ze strachu.
- Wypuszczę cię wolno aniołeczku. – teraz Kuu rozsiadł się na jej jeszcze ciepłym łóżku. – Masz trzy dni. Jak do ciebie przyjdę, masz oddać całą należność za elektryczność którą ukradłaś. A że jestem dzisiaj w nastroju, to będzie tylko tysiąc złotych monet.
- Tysiąc?! - wykrzyknęła. – Nie mam ani dziesięciu!
- Twój problem. – rozłożył ramiona w geście teatralnej bezradności. – Za te trzy doby masz mieć hajs, albo pogadamy inaczej. – metaliczny brzęk łańcuchów przypomniał o sobie. -  Ale bez sztuczek, nawet jeśli uciekniesz – diabeł wstał, wolnym krokiem zbliżył się do dziewczyny. Z udawaną delikatnością pogładził jej policzek. – znajdę cię wszędzie, suko.


Pani domu skrupulatnie przeglądała pocztę. Nie mogła liczyć na męża, który wręcz brzydził się czytaniem. Cóż, mimo bogactwa i szlacheckiego tytułu, Mangetsu był całkiem prostym mężczyzną i zrzucenie niektórych obowiązków na Mikatsuki było wskazane.
Głównie faktury, informacje dotyczące rynku i inne handlowe bełkoty. Ale ta kobieta cechowała się, w przeciwieństwie do małżonka, nienaganną cierpliwością, więc z uśmiechem trawiła tę piekielnie nudną lekturę, podśpiewując pod nosem. Siedziała wygodnie na karminowej kanapie, w kominku trzaskał ogień. Salonik był wypełniony gustownymi mebelkami i bibelotami, które czyniły go nader przytulnym. Pełnią rozkoszy była porcelanowa filiżanka kawy na stoliczku, z której kobieta raz po raz popijała.
- Ah, tutaj jesteś.
Mangetsu z trudem zmieścił się w skromnych drzwiach i wszedł do salonu. Zasiadł obok Miki i ogarnął żonę ramieniem. Ta, nie odrywając wzroku od listów, nadstawiła policzek w oczekiwaniu na buziaka. Ale jej mąż zdecydował nie poprzestawać na czymś tak prozaicznym, łagodnie podniósł jej podbródek i ucałował soczyste usta swojej ukochanej kobiety.
- Co nowego piszą? - starał się być chociaż trochę zainteresowanym korespondencją.
- Nic, co by cię zaciekawiło, czekoladko. – przerzuciła kilka kopert. Zwykłe, formalne, granatowo-białe. – Coś chciałeś?
- W sumie, to ty dzisiaj szybko zwinęłaś się z łóżka. – uśmiechnął się. – A wczoraj marudziłaś, że nie masz się do kogo przytulić jak wstaniesz, czyż nie?
- Widzisz, jak to jest? - wtuliła się w tors męża. Listy nagle przestały ją interesować. – Lepiej jest, jak się budzi obok ukochanej osoby.
- Urocze, że jesteś taka romantyczna nawet po tych kilku mileniach, i to spędzonych ze mną. – czarnoskóry diabeł ze śmiechem przytulił mocniej Mikę, całując ją jak najlepiej tylko potrafił. Ta bez oporu poddawała się każdemu dotykowi. Chwilę uniesienia przerwał lokajczyk pukający nieśmiało do drzwi.
- Przepraszam, Pani.. Panie...? - wsunął się do pokoju. Mordercze spojrzenie Mangetsu przeszyło go od stóp do do głów. Jeśli chciał wyjść stąd żywy, musiał się spieszyć.
- Czego chcesz?! - warknął czart, odrywając się od warg żony.
- Przyszedł list.. a pani Mikatsuki właśnie czytała.. więc.. ale nie wiedziałem.. że państwo..
- Dawaj go tutaj i wynoś się, pókim dobry.
Służący pospiesznie wykonał polecenie i ulotnił się w mgnieniu oka. Mika, jakby nigdy nic, poprawiła włosy i usiadła, biorąc list do ręki.
- Nie dokończymy? - Mangetsu załamał ręce. – Miałem nadzieję na coś więcej...
- Szybki numerek? Może raczej w mniej publicznym miejscu, dobrze? - sprawnym ruchem długiego paznokcia otwarła przesyłkę. Już sama koperta była fascynująca: wykonana z papieru czerpanego, dość finezyjnie ozdobiona maleńkimi ornamentami. Rozłożyła kartkę, z tego samego papieru, którą znalazła w środku. Wczytała się w pięknie postawione litery, co chwilkę odpychając zerkającego jej przez ramię męża. Nie lubiła takiego podglądania.
- I co to jest takiego?
- Zaproszenie. – podsumowała, gdy przeczytała już całą zawartość. – Don Silencio zaprasza nas na jutrzejszy bankiet, w ramach przeprosin za te ostatnie awarie. Ma jednak gest.
- Nie ma mowy, moja stopa nie stanie w domu tego... - korcące spojrzenie Miki zamknęło mu usta, chociaż pewnie mniej lub bardziej obraźliwe słowo miał już na końcu języka. – Jak ci zależy, to idziemy. Ale bez dzieci.
- Z dziećmi, kochanie, z dziećmi. – uśmiechnęła się przesłodko. Jej mąż tylko westchnął.
- Oczywiście. Z dziećmi.


Bankiet? Jutro? Nie widział w tym większego problemu. Jednak w głowie Shiro zalśniła taka myśl, która odbierała mu oddech w jego diabelskich płucach. Samo wykonanie tego pomysłu przekraczało jego możliwości. Czy da radę? Nie wiedział.
Niech dla matki i ojca to będzie niespodzianka. Może i potrafił pokonać dowolnego wroga bez wysiłku, ale zaproszenie dziewczyny, a tym bardziej anielicy, mogło sprawić, że zamiast stonowanego głosu z ust blondyna popłynie jękliwy bełkot. Rodzice o tym wiedzieli, więc wolał nie zakładać z góry, że mu się uda. Jeszcze tego brakowało, by ojciec dołączył do Kiniro w uszczypliwych uwagach.
Otwarcie odpowiedniego portalu nie było trudne, wystarczyło, że dostatecznie skupił się na Eldzie samej w sobie, a przejście powinno otworzyć się tuż obok jej domu. Myślenie o tej dziewczynie od kilku dni nie było dla niego wyzwaniem. Twarz, uśmiech i chcąc nie chcąc obraz jej ciała. Z trudem powstrzymywał nieczyste myśli.
Portal otworzył się pośrodku uliczki. Chłodne, podobne do tego w Niebie powietrze uderzyło w nozdrza młodego diabła i wywołało dreszcz. Był przyzwyczajony do wysokich temperatur w Piekle, a Helliada wydała mu się „tropikalna” niczym Syberia. Kuląc się z zimna, spojrzał przed siebie, za siebie, na boki. Otaczały go identyczne, monochromatyczne bloki, poza tym ani żywej duszy. Czyżby portal wywiódł go w pole?
Jego wzrok przykuły kłęby pyłu na końcu uliczki. Wpierw ciekawie, ale powoli ruszył w tamtą stronę. Z każdym krokiem był coraz bardziej pewien, że słyszy czyiś szloch. Szary pył powoli opadał, a zza brudu wyraźnie było widać gruz. Ściana wejściowa jednego mieszkania była w całkowitej rozsypce. Pośród tego, co kiedyś było pokojem, kulił się białowłosy aniołek.
- Elda, to ty?
Przeskoczył  kilka zagradzających mu drogę kamieni i ukląkł obok dziewczyny. Ta nieśmiało podniosła głowę. Była całkowicie brudna, a jej twarz czerwona i spuchnięta od płaczu. Blondyn czuł jak jego serce jednocześnie bije z radości i strachu. Znalazł tę dziewczynę, ale za to w jakim stanie. 
- Cześć, Shiro. – Elda uśmiechnęła się słabo. – Widzę, że naprawdę nietrudno mnie znaleźć...
- Co się tutaj stało? - odgarnął włosy z jej poczerniałej twarzy. Ślady przepływających łez utworzyły jasne linie na policzkach.
- Nie ma co gadać. – chlipnęła raz jeszcze i wtuliła się w jego ramię. Shiro mimowolnie zaczerwienił się aż po uszy. – Nie mam już dachu nad głową, to tyle. – jej głos nadal drżał, chociaż starała się powstrzymać dalszy płacz. – A ty, co tutaj robisz?
- Zabieram cię stąd, natychmiast. – przycisnął zapłakaną Eldę do siebie. Nie miał pojęcia o pocieszaniu, ale solidne przytulenie wydało mu się odpowiednie. – Miałem zamiar cię zaprosić... Na coś... Ale w zaistniałej sytuacji, zamieszkasz u mnie.
Nie czekał na odpowiedź, pozytywną czy odmowę. Podniósł się, pewnie ściskając ciało anielicy w ramionach. Ta, zaskoczona, oblała się rumieńcem, zamrugała oczyma, zawstydzona, ale nie rzekła ani słowa. Wprawdzie była zbyt poturbowana żeby być księżniczką, jej książę przyszedł pieszo, a zamiast drogiej komnaty były tylko resztki ścian.
Mimo to czuła się, jakby przyjechał po nią królewicz na białym koniu.


Służba domu Silencio na kilka godzin odetchnęła z ulgą. Nareszcie nikt nie krzyczał, więc zaczęto pracować w naturalnym tempie, lecz znaczna większość postanowiła zorganizować sobie grupową przerwę. Ot, szef nawet nie zauważy. Polało się kilka kaw, a nawet mocniejszych trunków. Rzadko zdarzało się, żeby Kuuhaku spuszczał z oczu obsługę tego pałacyku. Nie ulegało wątpliwości, że w domu bogatego diabła nikt nie przepadał za tym chłopakiem. Szczerze mówiąc, był dozgonnie znienawidzonym kamerdynerem.
Sielanka nie trwała jednak zbyt długo. Gdy Kuu ledwie przekroczył bramę posiadłości późnym popołudniem, pierwszą rzeczą za którą się zabrał było uczynienie niezbyt przyjemnego wykładu ogrodnikowi na temat obcinania i nadawania kształtu krzakom, a w końcu odepchnął zdezorientowanego faceta z nożycami i na własną rękę zajął się pielęgnacją ogrodu. Szło mu to zdecydowanie lepiej i szybciej.
Gdy wreszcie udało mu się dotrzeć do budynku, zwyzywał nieudolną pokojówkę, niedokładne sprzątaczki i kucharza, który, zdaniem chłopaka, nie potrafił gotować. Przygotowywaniem obiadu i ciasta zajął się sam, pod nosem klnąc na cały personel, który najchętniej by zwolnił i zamienił na samego siebie. W pośpiechu zabrał się za zmywanie naczyń, kiedy mały, krępy pomywacz zbił kolejny talerz.
Kątem oka zauważył, jak Silencio zakrada się do lodówki i ciekawie zagląda do środka.
- Obiad będzie. Nie podjadaj pan. – Kuuhaku burknął bezceremonialnie. Wielki diabeł westchnął i zatrzasnął drzwiczki.
- A przywitać się to nie ma komu? - rozejrzał się po kuchni. Garnki i patelnie porozkładane na spokojnie płonących palnikach, w piecu powoli piekło się ciasto. Jak na taką ilość gotowania mogłoby się wydawać, że syfu będzie co niemiara. Błąd, pomieszczenie lśniło czystością.
- Dzień dobry, szefie – mruknął Kuu. – Po prostu jestem zajęty, przepraszam.
- Wiesz, wystarczy, że wrócisz, a cały dom funkcjonuje inaczej. Ja wiem, że się starasz – Silencio zajrzał pod losową pokrywkę – ale nie przesadzaj. Magdalenka, wiesz, ta blondynka od pościeli, siedzi w kącie i płacze.
- Nie wykonuje swoich zadań jak należy. Trzeba było ją ustawić do pionu. – odłożył ostatni umyty talerz. – Ogólnie, gdyby nie ja, ten dom byłby jednym wielkim burdelem. – skrzywił się. – Nie, to JUZ JEST jeden wielki burdel.
- Nie pozwalaj sobie, młodzieńcze! – Silencio starał się być stanowczym. – Przerabialiśmy to już kilka razy: nie możesz wszystkich terroryzować. Nawet zauważyłem że kelnerzy stoją równo od linijki przy posiłkach!
- Chcę tylko, żeby było idealnie. – białowłosy odsunął swojego szefa od pieca, sprawdził coś w jednym, drugim garnku, doprawił.
- Ideały nie istnieją.
- Ale należy do nich dążyć. – zamieszał tylko jeszcze sos i oparł się o blat stołu. – To wszystko, szefie?
- No, nie wszystko. – Silencio poprawił włosy. I tak były już uraczone ogromną ilością żelu, ale nie daj Szatanie jakiś włosek wymsknął się z ugładzonej fryzury. – Podobno wróciłeś cały ubabrany. Pytanie brzmi: gdzie byłeś, co robiłeś i kiedy tyś się umył, chłopie?
- Wystarczą trzy minuty w łazience i jestem gotowy, nie to co niektóre tutejsze pokojówki. – wzruszył ramionami. - Pamiętasz, szefie, że ktoś się nielegalnie podpiął pod nasze kable i nas okradał? Teraz już nie będzie. – Kuuhaku wyszczerzył kły. – Zdarzało się to już nie raz i to zawsze była ta sama osoba, ale teraz udało mi się ją dopaść.
Silencio niepewnie spojrzał na podopiecznego.
- Coś ty narobił, Kuu?
- Nikogo nie sprzątnąłem, spokojna głowa. A, proszę zmniejszyć ogień pod tamtym garnkiem.. dziękuję. „Pobawiliśmy” się trochę, ale trupów nie ma.
- Mam nadzieję. Ile razy ci mam mówić, że te kilka drobniaków nie jest warte tego całego zachodu?
- Wiem swoje, szefie. Wiem swoje. – chłopak wyciągnął z pieca gotowe już ciasto. Przez różnorodne zapachy kuchni przedarła się słodka, rozkoszna woń.
- Mądrala, jak zwykle. To ja czekam na ten obiad na górze. – Silencio obrócił się na pięcie i skierował się do drzwi. – A, jeszcze jedno. Zaprosiłem tego całego Mangetsu na jutro, na taką małą imprezkę. Razem z jego rodziną. I kilka innych osób. Kilkanaście... dziesiąt.
Za jego plecami rozległ się brzdęk upuszczanej kielni.
- Tak z dnia na dzień?! I teraz mi to mówisz, szefie?! - chłopak załamał ramiona. – Zdajesz sobie sprawę, ile z tym jest roboty?
- Wymyśliłem to tak na spontan. – rzucił. – Wierzę, że sobie poradzisz.


Elda dostała własny pokój. Co ja mówię, własną komnatę, dostojną i ozdobną, będącą częścią apartamentów Shiro. Zaraz gdy przeszło się przez pomieszczenie, mijając piękną komodę, toaletkę, stoliczek do kawy i łoże z baldachimem, przez wysokie, uraczone płaskorzeźbami drzwi przechodziło się do prześlicznej łazienki. A w ogromnej wannie z jacuzzi anielica wręcz się zakochała. Początkowo mówiła, że nie trzeba, że taki luksus ją przytłacza, że nie może, ale wanna ją złamała.
Gdy wymyła się i wygrzała w wodzie pachnącej wszelkimi orientalnymi perfumami, owinięta jedwabnym szlafrokiem znalazła na łóżku trzy nowe sukienki. Ta bezinteresowna uprzejmość Shiro zawstydzała ją, ale nie miała innego wyboru, niż ją przyjąć z cichym podziękowaniem. Do tego chłopak był na tyle miły, iż nie zadawał pytań o to, co się stało z jej mieszkaniem, póki ona sama nie zacznie tego tematu. Ubrała jasnoniebieską sukienkę, z krótkimi rękawami i plisami u dołu, założyła też sznurkowe sandałki.
Jak dobrze zapamiętała, w tym pałacu można było się solidnie pogubić, toteż znalezienie Shiro zajęło jej sporo czasu, a niesamowita cisza we wszystkich pomieszczeniach przyprawiała ją o dreszcze. Wszędzie panowała sterylna, czysta biel okraszona perlistym poblaskiem. Dziewczyna zawędrowała do biblioteki. Ale nie jakieś tam, przytulnej, małej biblioteki.
Nigdy nie widziała tak pokaźnego zbioru ksiąg. Te ciasno wyściełały półki regałów pnących się do samego sufitu, tak odległego iż freski, którymi został pokryty, były prawie niewidoczne. Tu i tam ustawiono przesuwane drabiny, kręte schody by wejść w wyższe partie biblioteki. Elda niepewnie przekroczyła próg tego swoistego sanktuarium, próbując ogarnąć wzrokiem pomieszczenie. W jej nozdrza uderzyła charakterystyczna woń starych książek. Kiedy spojrzenie dziewczyny zeszło na ziemię, ujrzała na środku sali rozłożysty fotel, na którym zasiadał Shiro, pochłonięty lekturą szekspirowskiego dzieła. Słysząc stukot obcasów, podniósł głowę.
- Widzę, że ubrania się spodobały. – uśmiechnął się nieśmiało. Anielica odpowiedziała tym samym.
- Są śliczne, dziękuję. Jesteś zbyt miły. – na twarzy Eldy pojawił się rumieniec. Usiadła obok diabełka. Fotel był dość duży, by ich pomieścić, i dość mały, by trzymać ich ciasno przy sobie. On czuł jej biodra przyciśnięte do jego własnych, ona ciepło jego ramienia na swoim. Zawstydzeni, nie byli w stanie na siebie spojrzeć.
- Nie dziękuj. Robię to co uważam za słuszne. I tak chciałem cię zaprosić, Eldo. – przełknął ślinę. – Zaprosić... na bankiet.
Dziewczynka ukradkiem rzuciła okiem na Shiro, po czym jej wzrok ponownie zawędrował hen daleko.
- Nie znam się na takich przyjęciach. Nie nadaję się do towarzystwa. – nerwowym ruchem odgarnęła włosy.
- To nie będzie zbytnio wyborowe towarzystwo, zapewniam. – kierowany nagłym impulsem, otoczył anielicę ramieniem. Zbliżył się do niej na tyle, by poczuć jej zapach. – Poza tym dobrze się stało... Znaczy, nie stało się dobrze, ale... - zaczął plątać się w słowach. Tego obawiał się od samego początku. - Przynajmniej od razu znalazłaś schronienie nad głową po tym... cokolwiek się stało z twoim mieszkaniem.
- Nie chcę o tym mówić, ale to i tak moja wina. – Elda wtuliła się w chłopaka. – Ale na przyjęciu narobię ci wstydu, na pewno.
Shiro wziął głęboki oddech, czując jak pewne słowa, mimo iż same cisnęły się na język, swoim ciężarem przytłaczały całe jego ciało.
- Eldo... - zaczął cicho. – Nie przyniesiesz wstydu, a swoją urodą i pięknem będziesz... jak klejnot... cudowna ozdoba.
- Ah, przestań! - gdy buraczany odcień ogarnął już całą twarz Eldy, ta chciała się zerwać z fotela, tak by Shiro nie zobaczył jej zakłopotania.
Jednak delikatny uścisk dłoni na jej ramieniu jakby sparaliżował jej zmysły, a anielskie serce zaczęło mocniej bić. Po chwili poczuła nieśmiały pocałunek na swoim policzku.
Zrezygnowała z ruszania się gdziekolwiek.


========

dość na dzisiaj. oczywiście na bonus nieco artów.. znaczy jeden, tylko.


zjadłabym. serio, zjadłabym.
Kuu, jesteś badassem =3
i lokajem. ueh xD


a teraz....

tak Elda wyglądała w trzecim akapicie:


i tak bym to widziała xD

see ya!