niedziela, 3 marca 2013

ROZDZIAŁ V - Adhibe rationem difficultatibus

Odnoszę wrażenie, że od ostatniego rozdziału minęły wieki. Jest w tym trochę prawdy, ale działo się tyle, że mogę sobie wybaczyć miesięczną przerwę. Za to nie mogę sobie wybaczyć, że znów nie zrobiłam w kierunku zwiększenia ilości czytelników. Cóż, czas poddać się O-pieprz'owi. Mam jakiś sentyment do tej ocenialni...
Dzisiejszy rozdział to kolejne 6 stron A4 o niczym. Oprócz tego że pojawiają się kolejni nowi panowie, mniej lub bardziej ważni, jest o niczym. Czyli bawcie się dobrze! :3

俺はすべて一人でやりたい。
ore wa subete hitori de yaritai.


========

W słuchawce pozostał tylko przeciągły, jednostajny dźwięk. Wzruszył ramionami i odłożył telefon na miejsce, by dokończyć to, w czego właśnie był trakcie.
Roznegliżowana sekretarka wręcz zwijała się z rozkoszy w jego ramionach. Nie po raz pierwszy i także nie ostatni. Jeszcze kilka pchnięć wystarczyło, by wypełnić kobietę po brzegi. Wymęczona i szczęśliwa, nie miała siły ruszyć się z blatu biurka. Z uśmiechem wstał i ubrał się. Seks z rana, kilka razy po południu, wieczorem mała orgia. Nie, nie uważał tego za nic nieodpowiedniego.
Nieposkromiony popęd seksualny był czymś, za co znano Dona Silencio. Jako milioner, mógł sobie pozwolić na marnowanie czasu na cielesne przyjemności. Jego elektrownia, lub raczej „fabryka elektryczności”, zasilała trzy ćwierci Piekła i nie tylko, od kilkuset lat, przynosząc ogromne dochody, za które stać go było na ogrom służby w jego średniej wielkości pałacyku. Większość znał „dogłębnie”.
Sam Silencio był diabłem, a co go z dala wyróżniało: ogromnym. Jego wzrost był bliski trzech metrów, gdyby tego było mało, zwykł nosić buty na maksymalnie wysokich obcasach. W sumie, wyglądał dziwacznie. Miał ciało muskularnego mężczyzny po czterdziestce, włosy w połyskliwym odcieniu szarości odgarniał do tyłu, czasem też używał maskary, co było już naprawdę rażące. Może chociaż nie tak, jak jego fioletowy płaszcz. Ten element stał się kroplą przepełniającą kielich i naprawdę nie było wiadomym, czy ten osobnik woli kobiety czy może raczej mężczyzn.
- I jak, podobało się? - rzucił wesoło do sekretarki. Ta, wciąż nie mogąc złapać oddechu, tylko pokiwała głową. Powoli zapinała guzik za guziczkiem – To się cieszę, kochana, za tydzień powtórka. Wytrzymasz, prawda?
Zatrzymał się przy drzwiach z dłonią na klamce. Z rozmarzeniem przyglądał się kobiecie, zastanawiając się, czy nie powtórzyć tego „numerku”. Jednak zanim zdążył się zdecydować, drzwi otwarły się gwałtownie, wyrywając mu klamkę z ręki. Sekretarka pisnęła, starając się kurczowo zasłonić.
- Szefie, możesz mi powiedzieć, co ty do cholery wyprawiasz?!
Pretensje uderzyły w starego „Casanovę” jak rozpędzony czołg. Był nieco zaskoczony tym nagłym najściem.
- Co się takiego stało, Kuu?
- Co się stało?! Jeszcze się pytasz, szefie? Czy ja naprawdę muszę tu robić wszystko za wszystkich?
Do gabinetu wparował chłopak, na oko można było dać mu ludzkie siedemnaście lat. Był w miarę wysoki, na sobie miał tylko przyciętą pod kolanami czarną hakamę; starannie rzeźbione przez długotrwałe treningi tors, brzuch i ramiona pozostawały nieskalane odzieniem. Białe włosy zapuścił aż do pasa, ale najwyraźniej nie miał czasu ich czesać, a pojedynczy kosmyk sterczący na czubku jego głowy żył własnym życiem, kołysząc się na boki. Chociaż twarz młodzieńca była całkiem przystojna, oznaki przemęczenia i braku zdrowego snu wyraźnie się nań zaznaczyły. Mimo tego zielone oczy wciąż pozostawały pełne determinacji i energii. Mógł się poszczycić długimi, ostrymi rogami, za to końcówka jego ogona była pokryta bliznami i wyszczerbiona: wyraźnie było na niej widać ślady kłów.
- Słuchaj no, szefie! – chłopak pogroził Silencio palcem. – Właśnie mieliśmy kolejny spadek napięcia na hali, a ty, zamiast okazać chociaż trochę zainteresowania, po prostu... - wskazał dłonią na sekretarkę. Z zażenowania zabrakło mu słów. – I ja się pytam: kto tu jest nieodpowiedzialnym smarkaczem?!
- Ej, ej, Kuuhaku, przystopuj trochę! – Silencio położył dłoń na ramieniu białowłosego diabła. Ten nieco ochłonął, jednak nadal sprawiał wrażenie co najmniej obrażonego. – Naprawiło się samo, więc nie ma o co się...
- Samo? Gdyby nie moja interwencja na hali to nie ruszylibyśmy dalej! - chłopak ryknął swojemu szefowi prosto w twarz. – Są jakieś priorytety, do jasnej...!
- Dobrze już, dobrze. Przepraszam. – westchnął olbrzym. – Pójdę zaraz sam sprawdzić, co się tam stało. Zadowolony?
Kuuhaku złożył ręce na piersi, morderczym wzrokiem wpatrując się w Silencio. Taki to był typ. Albo się będzie robiło to, co rozkaże, albo...
- Poniekąd. – warknął. - Ale jeszcze raz taka akcja...
- Zwolnisz mnie, chłoptasiu? - ze śmiechem rozczochrał włosy Kuu. – Ale się nie denerwuj, nie ma o co. Już ten Mangetsu, co dopiero dzwonił, jest o wiele spokojniejszy od ciebie.
- Dzwonił? On? - chłopak załamał ręce. – Pięknie! A ty w tym czasie... No. – obrzucił kobietę niechętnym spojrzeniem. - Jeszcze trochę i stracimy najlepszego klienta! Czy to naprawdę takie trudne do zrozumienia?
- Rozumiem, młody, rozumiem. Weź sobie coś na uspokojenie. – Silencio ruszył do wyjścia. Kuuhaku podreptał za nim, pozostawiając sekretarkę samą sobie. – Ostatnio jesteś coraz bardziej nerwowy, wiesz? Martwię się o ciebie.
- Zupełnie bez potrzeby. – chłopak machną ręką. – Nie mam czasu się nad sobą użalać. A właśnie, za pół godziny obiad, a za godzinę rozmowa z nowym inwestorem. Proszę się więc sprężać.
- Podziwiam cię, Kuu. – uśmiechnął się mężczyzna. - Pamiętasz wszystko, robisz wszystko. Kochany z ciebie dzieciak.
Chłopak przystanął.
- Kochany?
- Nie zrozum mnie źle! – Silencio pociągnął go za sobą. – Chodziło o coś w stylu „niezastąpiony”. Nie mam pojęcia, co bym zrobił, gdybym nie miał ciebie.



Zza betonowych ścian, oddzielających go od reszty świata, nie dochodził żaden dźwięk. Ni mniej ni więcej miał pojęcie, co się dzieje poza tym zimnym więzieniem, ale i tak nikt tu nigdy nie wchodził, a i jemu zapewne nigdy nie będzie już mu dane stąd wyjść. Był wrakiem, cieniem samego siebie. Ten wrak oświetlała ogromna lampa, umieszczona nad nim, by utrzymać go przy życiu. Liczne kable i rury, które wychodziły ze ścian, brutalnie wbite w jego ciało, wykorzystywały pasożytniczo jego naturalne zdolności. Pożywienie, które przezeń płynęło, było coraz gorszej jakości. Czuł, jak słabnie z dnia na dzień. Już dawno uświadomił sobie, że nie jemu wieczność pisana.
Jakąś złośliwą, nieposkromiona radość dawała mu myśl o własnym zgodnie. Ten, który zgotował mu taki los, wreszcie zrozumie wartość jego egyzstencji.



Dla Eldy czas stał się czystą abstrakcją: od chwili, kiedy zamknęła drzwi swojego ciasnego pokoiku i ujęła w ręce nieco już obdrapaną konsolę, przestała liczyć godziny, oczekując czystego relaksu i odpoczynku. Pomieszczenie było iście biednie urządzone. W żadną stronę nie szersze niż trzy metry, pod jedną ścianą obok drzwi stało proste łóżko a pod nim sterty pudełek z grami, naprzeciw brzęczał stary telewizor, jedyne źródło światła. Na wolnej ściance wisiała umywalka, resztę pokoju pokrywały większe lub mniejsze plakaty. Mieszkanku, które aż grzech tak nazywać, poskąpiono nawet najmniejszego okna.
Nie wiedziała już, w co gra, palcami poruszała machinalnie . Znała wszystko na pamięć, nie była zmuszona do większego wysiłku przy odkrywaniu takich lub innych tajemnic. Coś ciągle zaprzątało jej głowę, coś, od czego chciała się uwolnić, jednak skończyło się tylko na pobożnych życzeniach. Mimo wszystko, brnęła w to dalej, przez pół dnia, dzień lub dwa, podjadając czekoladowe paluszki, których nietkniętą paczkę znalazła pod łóżkiem. Nawet nie odczuwała zmęczenia.
Po wieczności spędzonej w jednej pozycji na ziemi, pukanie do drzwi przestraszyło ją jak wystrzał z armaty. Otrząsnęła się ze swoistego letargu i z jękiem podniosła na równe nogi, które miała skrzyżowane od niewiadomej liczby godzin. Pozostawiła swoją postać w grze na pewną śmierć, całkowicie zapominając o pauzie. Przekręciła zamek i otworzyła drzwi. Zmrużyła oczy, oślepiona blaskiem słońca.
- S-słucham...? O co chodzi..?
Coś uderzyło w nią z impetem, zwalając z nóg. Całkowicie zdezorientowana, starała się zrzucić to coś z siebie, ale nie było to możliwe. Coś lub ktoś coraz bardziej... przytulało się do niej? Zamrugała oczyma, a ostrość wzroku powoli zaczęła wracać. Spojrzała w dół i zobaczyła rudą czuprynę i sterczące z niej małe różki.
- Wiesz, ile ciebie szukaliśmy?! - pisnął Luigino. – Siora nie chciała mi wierzyć, to ją przyprowadziłem, ale nie wiedzieliśmy gdzie mieszkasz... Taki dziwny gościu z miotłą nam pomógł!
- Lui, co to za zachowanie? - Sophia weszła do pokoju i pociągnęła brata za ogon, ściągając go z nadal zdziwionej Eldy. Pomogła dziewczynie wstać. – Przepraszam za niego, to głupi bachor.
- Nie jestem bachorem!
Anielica przetarła oczy i przygładziła włosy. Teraz widziała wyraźnie: przed nią stali Luigino, jego siostra o wyzywającym wyglądzie, a zza ich pleców nieufnie spoglądał Anioł, który zapewne ich tutaj eskortował.
- Co wy tu...? Dlaczego..? - wyjąkała, powoli wracając do żywych.
- Chwilkę, bo ona jest niezdolna do rozmów. – Anioł przepchnął się przez rodzeństwo, by chwycić dziewczynę za ramiona, potrząsnąć nią i wymierzyć w jej policzek niezobowiązującego liścia. Ta od razu jakby otrzeźwiała. – Jak za dużo gra, to później jest z niej takie zombie. Teraz już jest naprawiona.
- Czy ktoś cię prosił o bicie mnie po twarzy? - warknęła, odpychając go od siebie. Niepewnie spojrzała na dwójkę gości. – Czy coś się stało?
Czuła się skrępowana tak nagłym najściem, ale pogodny wyszczerz chłopca w pewien sposób uspokajał jej obawy. Jakby zniecierpliwiony, ciągnął siostrę za rękę.
- Ty jesteś Elda, prawda? - zaczęła kobieta powoli. Anielica skinęła głową. – Nazywam się Sophia, jestem siostrą tego rudego. Jak wczoraj wrócił do domu, opowiedział mi niestworzoną historię, że niby anioł go uratował. Nie uwierzyłam mu, a on na to...
- … że jak was sobie przedstawię, to uwierzy! - Lui wszedł jej w słowo. – I co, widzisz? Jest prawdziwa! Jeśli się o cokolwiek zapytasz, to ona to potwierdzi!
- Dobrze, wierzę, wierzę – kobieta przejechała dłonią po twarzy. – Ale pewnie zabieramy jej cenny czas. Anielico, powiem tak...
Sophia podeszła do Eldy, mierząc ją wzrokiem. Trudno było określić, czy był on przyjazny, czy też przepełniony gniewem, a może smutny. Diablica była wysoka w porównaniu do białowłosej.
- Nigdy bym nie pomyślała, że do tego dojdzie. Gdyby mi ktoś powiedział, że mam to zrobić, urwałabym mu głowę. Ale dzisiaj muszę z całego serca podziękować aniołowi. - uśmiechnęła się ciepło. – Dziękuję ci, Eldo, że zaopiekowałaś się moim przygłupim braciszkiem i bardzo przepraszam, że musiałaś się przez niego narażać.
Dziewczynce całkowicie odjęło mowę. Robiła w życiu już różne rzeczy. Ratowała czasem ludzi. Chociaż oni jej nie wiedzieli, to ona czuwała przy nich jak stróż. Bywało, że komuś pomogła, czasem była kompletnym obibokiem,  ale też starła na proch kilka mniejszych demonów. Za to nigdy nie spodziewała się podziękowań. Z trudem odwzajemniła uśmiech.
- Nie ma za co. -  to jedyna rzecz jaka przeszła jej przez gardło. Sophia kiwnęła głową na pożegnanie odwróciła się w stronę drzwi.
- To nie będziemy już przeszkadzali. – pociągnęła za sobą brata, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć. Za to Elda jakby nagle odzyskała zdolność mówienia.
- Czekajcie! - zawołała. – Wprawdzie w moim mieszkanku nie ma nic ciekawego, ale chyba moglibyśmy się odwiedzać, co? Jesteśmy kumplami czy nie, Lui?
Puściła oczko do chłopca. Ten zastanowił się chwilkę, po czym odwdzięczył się jej tym samym, okraszając gest szerokim uśmiechem.


Apartamenty panienki Kiniro i panicza Shiro były oddzielone solidną, kamienną ścianą i kilkoma warstwami złota. Wiadomym było, że za wszelką cenę trzeba, przynajmniej w ciągu dnia, tę dwójkę trzymać jak najdalej od siebie. Niefortunnie, ich pomieszczenia mieszkalne nadal znajdowały się w zbyt małej odległości. I nie robiłoby to różnicy chłopcu, który uwielbiał spędzać popołudnia z tomikiem poezji w ręce i popijać kozie mleko przy akompaniamencie Chopinowskich kompozycji, gdyby nie fakt, że jego siostra chcąc nie chcąc wchodziła z butami w tę harmonię. Jak co dzień, współczesna muzyka pop przedzierała się przez strukturę budynku, z odległego pokoju Kin do stonowanej sypialni Shiro. Dziesięć minut słuchania ziemskich nut i znienawidzonego głosu sprawił, że rzucił książkę w kąt. Zerwał się z łóżka i podminowany udał się siostrze na spotkanie.
Z udawanym spokojem przekroczył próg. Tu zaczynało się Piekło w Piekle, szczególnie dla niego. Słodkawe zapachy unoszące się w powietrzu, mała dawka złota wymieszana z wszechobecnym różem. Do tego dźwięki tej jako takiej muzyki były już całkowicie głośne i wyraźne. Teraz tylko pozostawało znaleźć jej źródło i wyłączyć.
Pokoje były spore i rozstawione nieco chaotycznie. Przedpokój, kilka sypialni, kilka salonów, łazienek i własna, mała kuchnia, a do wszystkiego prawie osobne wejścia. Jednakże ilość pomieszczeń nie była przypadkowa. Po apartamentach kręciło się kilka osób, tylko i wyłącznie płci męskiej. Był to osobisty harem Kiniro, istoty naznaczone przez nią i należące do niej ciałem i duchem jak niewolnicy. Ale że traktowała ich przyjaźnie i ciepło, raczej nikt nie narzekał.
Było ich dokładnie dziesięciu: diabłów lub dusz wyciągniętych z piekielnych czeluści, wszelkiego pochodzenia i maści, o różnym stylu ubioru i charakterze. Cichy blondynek Oliver kulił się w kącie, długowłosy pseudo-metal Hesus próbował brzdękać na elektrycznej gitarze mimo zagłuszającego go głosu Biebera, Koyomi i Tetsuya byli typowymi Japończykami, a kiedy Lenny i Dean odmóżdżali się przy konsoli, John i George odbywali partię szachów, a Sasha, nieco nadpobudliwy, pochłaniał pisemko dla dorosłych. Numer dziesięć, tak zwany Mizuneko, mniejszy od Shiro demon o fioletowej cerze i w drogim garniturze, pojawił się dosłownie znikąd.
- Witaj, paniczu. Cóż sprawiło, iż zawitałeś w tych przesłodzonych progach? - zapytał demon z fałszywym uśmieszkiem. – Chociaż spodziewam się, iż powód jest mi znany...
- Powiedz Kiniro, żeby przyciszyła tę.. muzykę. – ostatnie słowo z trudem przepchnęło się przez gardło blondyna. – Lub wyłączyła. A najlepiej niech potrzaska i wyrzuci te płyty.
- Chciałoby się, chciało, paniczu! - parsknął śmiechem Hesus, uderzając niezbyt udany akord. – Uszy mi krwawią, ale co zrobić? Jak się panienka uparła, to nic nie poradzimy.
- Ale jeśli paniczowi się uda, wszyscy będziemy wdzięczni. – rzucił Sasha znad gazety.
- Proszę tylko, by nie doszło do rękoczynów. – uśmiech na twarzy Mizuneko pozostawał niezmienny. – Zaprowadzę do Kiniro.
Pokój dziewczynki był kwintesencją niestrawnej słodkości. Puchate poduszki, plakaty współczesnych gwiazd muzyki pop, a przede wszystkim ogromne, ozdobione diamentami głośniki, z których płynęła nieznośna muzyka. I Shiro, i Mizuneko mimowolnie się skrzywili. Właścicielka rezerwatu różu wylegiwała się na łóżku, czytając jakieś kolorowe pisemko. Nieświadomie machała do taktu ogonem.
- Kiniro, ścisz proszę tę hańbę. -  warknął blondyn. Towarzyszący mu demon parsknął śmiechem i opuścił pokoik, zamykając za sobą drzwi. To, co będzie się tu działo, mogło stać na granicy bezpieczeństwa.
Dziewczyna od niechcenia podniosła głowę.
- Czego chcesz, szanowny mój braciszku? - rzuciła sarkastycznie. Spojrzenia obojga były tak mordercze, że w świecie ludzi pewnie rozbijałby mury, ale tutaj diabelskie rodzeństwo było sobie równe. Do pewnego jednak stopnia.
- Krwawią, i nie tylko moje, uszy, więc wyłącz tę marną podróbkę muzyki Natychmiast.
- Nie. – bez zastanowienia dała lakoniczną odpowiedź. Chłopak zrezygnował z jakichkolwiek przetargów ze swą siostrą. Nawet nie zbliżył się do odrażającej pary wzmacniaczy, pstryknął jedynie palcami, a głośniki same przestały grać. Kin uśmiechnęła się pod nosem i też pstryknęła, po czym drażniąca muzyka znów popłynęła z membrany.
- Po cienkim lodzie stąpasz, siostro. – w dłoni Shiro zmaterializowała się włócznia. Obrócił broń w palcach kilkakrotnie i zanim Kiniro zdążyła zareagować, władował w głośniki średnią dawkę energii jak i przebił obudowę ostrzem. Sprzęt nie tyle co się wyłączył, co, po pochłonięciu go przez iskry, został otoczony dymem. Całkowicie zepsuty, jakby zapadł się w sobie. – Powinnaś była słuchać się starszych.
Dziewczyna, zaskoczona jak i zbulwersowana, zerwała się z łóżka, rzucając w swojego brata każdym napotkanym przedmiotem. Pamiętniczki, poduszki, długopisy czy kosmetyki bombardowały spokojnego diabła, a ten bez wysiłku je omijał. Kilka pudrów czy cieni do oczu rozsypało się w drobny mak i ozdobiło podłogę tęczą barw.
- Powiem mamie! Powiem wszystko! - krzyczała prawie że przez łzy. – A teraz się wynoś, nikt cię tutaj nie zapraszał!
- Oczywiście, że nie mam zamiaru zostawać w TAKIM otoczeniu. – unikając ataku szczotki do włosów, wymownie spojrzał na wszechobecny, neonowy kolor.
- Jesteś wredny! Nienawidzę cię!
Machnęła ręką, a w ślad za jej dłonią pojawił  się czarny łuk. Chwyciła go, załadowała strzałą z czystej energii i wycelowała w brata.
- Takim strzałem zniszczysz pół pokoju. Radzę to przemyśleć. – Shiro odwrócił się w stronę wyjścia. – Chociaż dla mnie byłaby to ulga.
Gdy zamknął za sobą drzwi, z różowego pokoiku dotarł za nim tylko bezsilny, pełen wściekłości wrzask jego siostrzyczki.



Hala fabryczna wrzała. Zimne, olbrzymie ściany nie były w stanie pojąć tego co działo się pomiędzy nimi. Chmara diabłów w kombinezonach bezpieczeństwa krzątała się między transformatorami i urządzeniami wątpliwego przeznaczenia. A wszystko to połączone wielobarwnymi kablami i rurami z podejrzanym bunkrem pośrodku tego zamętu. Do wnętrza betonowego budyneczku prowadziły jedne, jedyne drzwi, ze stali tak grubej, że nawet ogień piekielny nie był w stanie ich stopić.
- No i co? Wszystko działa jak należy. – Silencio wzruszył ramionami. Kładka ciągnąca się ponad halą elektrowni cudem utrzymywała ciężar ogromnego mężczyzny. – Tylko po to miałem tutaj przyjść?
- Dokładnie. – Kuuhaku nie odrywał wzroku od tabletu, w drugiej ręce trzymając parujący kubek kawy. – Normę nadrobiliśmy, teraz już tylko do przodu.
- Czyli co, obiadek? - diabeł w fioletowym płaszczu uśmiechnął się na samą myśl o solidnym posiłku. Chłopak obok tylko kiwnął głową, zmarszczył brwi na widok nowego okienka które pojawiło się na tablecie i wziął solidny łyk kawy.
- Ale dzisiaj cię nie obsłużę, szefie. Robota czeka.
- Wrzuć na luz, młody – mężczyzna niespodziewanie odebrał kubek swojemu pracownikowi i sam spróbował. – Hm, dobra. A co do ciebie, należy ci się fajrant od zaraz.
- Sam lepiej wiem, co mi się należy – prychnął opryskliwie. – A teraz oddawaj kawę. Z tego co teraz dostałem wynika... - zlustrował ekran. – Że od tego osiedla z Helliady, gdzie też dostarczamy energię, mniej dostajemy niż dajemy. Nie obwijając w bawełnę, ktoś się podpiął i ma nielegalne zasilanie. Innymi słowy, okradają nas.
- Ah, nie jestem aż tak biedny, by się przejmować byle kradzieżą. – machnął ręką. – Pewnie to marne grosze, a obiad stygnie...
- Nie ważne, czy kradną dużo czy mało. Jeśli nie zatrzyma się takiej działalności w zarodku, zabiorą nam wszystko. Wiem coś o tym. – przeczytał jeszcze jedną informację i zgasił ekran tabletu. – Szefie, chyba jednak chyba wezmę sobie wolne. Na jeden dzień.



========

a teraz coś całkiem z innej beczki....
dobra, bez Monthy Pythona

ostatnio stały element końca każdej notki :3



Że wreszcie się pojawił, kochany mój chłopina, mogę go tutaj wstawić bez oporu :3 To nie kieca, to hakama. Takie japońskie gacie. a że mało kiedy Kuuhaku jest taki spokojny...



Mangetsu i Mikatsuki, w całej okazałości. do połowy. Ale są. I są nawet fajni :3


do następnego!