piątek, 8 lutego 2013

ROZDZIAŁ IV - Familiae vita

Z zasady wstawiam te rozdziały we wtorek. Z zasady. Ale ten skończyłam pisać w środę przed północą, a czwartek i prawie cały piątek spędziłam na przygotowywaniu i sprzątaniu po żakinadzie, więc stąd takie opóźnienie. Ale ludzie, mam dość. Cieszę się jedynie z tego, że jutro zobaczę i wytulę mojego kochanego Yaku <3
Nie mam siły dużo pisać na temat rozdziału, więc czytajta, proszę.


俺の家族に会うください。

ore no kazoku o au kudasai.


========

Portal zamknął się za plecami Eldy, nim ta zdążyła się obejrzeć. Całkowicie zawstydzony Shiro odesłał ją i Luigino do ich domów, lub przynajmniej w ich okolice, tworząc przejścia samodzielnie. Cóż, widocznie ci wyżej ustawieni mieli większe możliwości i zdolności, nie musząc brudzić się przechodzeniem w wytyczonych dla przeciętniaków miejscach.
Mimo, iż wróciła do Helliady, było jej jakoś smutno, że pożegnanie było takie szybkie i bezceremonialne. I chociaż obiecali sobie, że jeszcze się spotkają, to nie wiedziała jak dostać się do Piekła i którędy, do tego nie dano jej przytulić rudego malca na do widzenia. Zawiedziona tym obrotem spraw, nie miała innego wyjścia jak ruszyć przed siebie, uprzednio oglądając swoją nową, białą tunikę, utkaną z o wiele droższego i lepszego materiału niż poprzednia.
Portal wypchnął ją w samym centrum miasta. Chociaż było one samo sobie państwem, miało swój rząd, sądy, banki i inne takie instytucje, nie postawiono na jego terenie ani jednego wieżowca. Do złudzenia przypominało stare, angielskie miasta, na których Helliadę wzorowano. Uliczki były wąskie i pokryte brukiem, budynki miały nie więcej niż trzy piętra, a witryny sklepowe urzekały różnorodnością towarów i jakąś nieokreśloną magią. Miasto było piękne i dość obszerne, jednak przedmieścia jakby pozbawiały go tego uroku. To tak jakby budowlańcy uznali, że bloki mieszkalne mogą być po prostu brudnymi prostopadłościanami bez zachowania jakiejkolwiek estetyki. I w takim właśnie „prostopadłościanie”, lub raczej jednej z wielu klitek w jego wnętrzu, zamieszkiwała Elda.
Powoli przedzierała się przez tłumy aniołów i jak i diabłów, bardziej lub mniej ze sobą zsolidaryzowanych. Z tolerancją tutaj było różnie, jednak ustawowo wszyscy byli równi sobie jak bracia, chociaż wyjątki były czystą oczywistością. Dziewczyna szła ponad godzinę, ignorując przechodniów i sklepy. Zostawiła za sobą tętniące życiem centrum miasta, a przed nią wyrósł szereg budynków, a gdzieś pośród nich jej mieszkanie. Panowała tu kompletna cisza, zakłócona jedynie brzęczeniem kabli elektrycznych, cała okolica zdawała się być opustoszała. Wszystkie domy były takie same, ale anielica dobrze wiedziała, gdzie iść. Nad ulicą, przystosowaną do ruchu samochodów, których jednak w Niebie brak, unosił się kurz, przez który prześwitując światło tworzyło niesamowitą łunę. Wszystko, co otaczała ta smutna mgła, stawało się jedynie bezkształtnymi cieniami. Do uszu dziewczyny doszedł dźwięk szurania, jakby miotły ocierającej się o asfalt. Ożywiła się, przyspieszając kroku.
Przed jej oczyma ukazała się sylwetka wysokiego, jasnowłosego anioła w białej, aczkolwiek brudnej szacie. Jego twarz pełna była śladów przepracowania, a zarost żył własnym życiem, od tygodnia niekontrolowany. Mężczyzna w dłoni dzierżył staromodną miotłę, którą bezskutecznie starał się zamieść kurz na drodze. Widać było, że to zajęcie było dla niego nudne jak flaki z olejem.
- Hej, Anioł! - machając doń ręką, Elda podbiegła do ulicznego sprzątacza. Ten odwrócił się, a na sam jej widok uśmiechnął się szeroko.
- Się masz, młoda! – opierając się o swoja miotłę, przyjacielsko rozczochrał włosy dziewczyny. – Długo cię nie widziałem, chyba ze dwa dni.
- Wiesz, miałam małe kłopoty. – odepchnęła jego rękę. – Ale to już nieważne. Poza tym, byłam w Piekle.
- Piekle? Nie żartuj. I żyjesz? - ożywił się Anioł. – Jak to się stało?
- Złapali mnie i wypuścili. Taka historia. – wbrew sobie, zaczerwieniła się aż po uszy na samą myśl o nowo poznanych diabłach. Szczególnie tym starszym. – Teraz już tylko wracam do domu. Trochę się narobiłam z ubijaniem demonów i należy mi się odpoczynek, nie sądzisz?
- Złapali i wypuścili... I ty myślisz, że ja ci uwierzę? - zaśmiał się. – Dobra, wolę nie pytać. Ale jeśli ten twój „odpoczynek” to będzie kolejny wieczór z konsolą w łapach...
- Anioł. Przecież mnie znasz. Wiesz, że tak nie będzie. – Elda przekrzywiła głowę, obdarzając przyjaciela przesłodkim uśmiechem. – Będę grała przez następne dwadzieścia cztery godziny!


Luigino stanął pod drzwiami swojego domu, nie będąc pewny, czy powinien tam wchodzić. Wiedział, co go za nimi czeka. Wkurzona siostra, która najpierw go zwyzywa, później może da w tyłek, na koniec obarczy jakimś szlabanem. Może tak wrócić jeszcze za kilka dni, jak naprawdę zacznie się martwić? Zdecydowanie zawrócił, chcąc zwiewać jak najdalej. Jak na nieszczęście, w tym samym momencie drzwi się otworzyły i stanęła w nich Sophia. Chłopiec zamarł w półkroku, z przerażoną i zaskoczoną miną.
- Ty śmierdzący, egoistyczny... - kobieta wbiła w niego wzrok, z trudem cedząc słowa przez kły. Nie była wkurzona czy wściekła. Jej złość pewnie mogłaby rozsadzić dom od podstawy po komin. Szarpnęła rudzielca za ramię, wciągając go za sobą do środka. Zatrzasnęła za sobą drzwi tak gwałtownie, że dzieciak aż podskoczył. – Co ty sobie wyobrażasz?! Gdzieś ty był?! Wiesz, jak się o ciebie martwiłam?!
Szarpała go, potrząsała nim, krzycząc jak tylko najgłośniej mogła. Chłopiec nawet nie miał się jak odezwać. W oczach jego siostry powoli pojawiały się łzy.
- Jakby ci się coś stało, kretynie... Co ja bym zrobiła? Powiedz mi, co? - kobieta jakby nagle opadła z sił, jej ciało zaczęło drżeć. Krople wydobywające się spod jej powiek stały się trudne do opanowania. Spojrzała Lui prosto w oczy. – Gdzie ty byłeś te całe dwa dni?
- T.. trudno m-mi to opowiedzieć, siostrzyczko... - wyjąkał, zwieszając głowę. – Mogłem u.. umrzeć, ale.. żyję, no nie...?
- Umrzeć...? - przeraziła się Sophia.
- T-ak.. ale uratował mnie.. pewien anioł...


Dwa lśniące portale zamknęły się. Po anielicy i rudym diabełku nie pozostał najmniejszy ślad. Shiro Tsuki bał się przyznać sam przed sobą, że odczuwa coś na kształt żalu, i to po raz pierwszy od... Nie pamiętał kiedy. Przez kilkadziesiąt lat udawało mu się utrzymywać sterylność myśli i pragnień, całkowicie wyzbywając się emocji i empatii, kierując się tylko zimną logiką. Teraz jego wewnętrzna harmonia została bezpowrotnie zakłócona.
Po raz pierwszy czyjeś słowa wywarły na nim takie wrażenie. Po raz pierwszy czyiś dotyk wprawił go w bezruch. Po raz pierwszy widok dziewczyny...
Otrząsną się z tych myśli. Przecież nic się nie stało. Tamta dwójka, tym bardziej ta anielica, odeszli swoimi ścieżkami i prawdopodobnie tutaj nie powrócą. Nie było sensu do tego wracać.
Iście zbawiennym stało się niepewne pukanie do drzwi jego pokoju.
- Wejść.
Uchylając nieco drzwi, do komnaty wśliznął się młody lokajczyk. Niepewnie rozejrzał się, jakby wiedząc, że jego obecność jest niemile widziana.
- Paniczu, twój ojciec... wzywa... - pisnął cichutko.
- A z jakiego powodu?
- Bo... nowy trener... więc czy raczyłby panicz... na salę...?

Wiadomym było, że jeśli chodzi o rodzinę Tsuki, wszystko co do nich należy będzie pokaźnych rozmiarów, jak i wykonane z rozmachem. To samo tyczyło się areny treningowej, tak ogromnej, że mogłaby pomieścić kilkanaście lotniskowców. Kilka tysięcy lat temu, gdy budowano tę posiadłość, setki potępionych dusz skrupulatnie ozdabiało ową halę. Onieśmielała ona barwą najdostojniejszego szkarłatu, przyozdobionego mizernymi ornamentami ze złota, z którego wykonano również posadzkę jak i lożę dla domniemanych obserwatorów.
Właśnie tam rozsiadł się Mangetsu, mniej lub bardziej zaciekawiony. Wystarczyło że  pstryknął palcami, a służba już to nalewała mu wino, to podawała przekąski, ciągle pytając, co jeszcze może zrobić. Był przyzwyczajony do takiej namolności, nawet jej wymagał, ale dzisiaj wyjątkowo go drażniła. Kilkoma burknięciami i wybuchami złości odpędził służących, ciesząc się, że wreszcie został sam. Nie na długo.
Przez drzwi wśliznęła się mała diablica. Ciemny kolor skóry, blond włosy a nawet kształt twarzy czyniły ją podobną do Shiro, ale tylko pozornie. Jej ciało było mniejsze i drobniejsze, dwa długie kucyki połyskiwały złotem podobnym do tego, które lśniło w jej roześmianych oczach. Cała jej sylwetka tętniła życiem i energią, czarne ubranie było skąpe aż do przesady, chociaż dziewczynka nie miała jeszcze czego ukrywać. Natura dała jej długi ogon i śliczne różki, nie obdarzając jej  jednak skrzydłami.
- Cześć, tato! - w podskokach podeszła do Mangetsu, z chichotem dając ojcu w policzek uroczego buziaka. – Będzie się działo coś ciekawego?
Diabeł nie mógł się nie uśmiechnąć na widok swojej córki. Ta bez większego ostrzeżenia wskoczyła ojcu na kolana.
- Cześć, Kiniro. Nic wielkiego, tylko będziemy testować nowego trenera dla twojego brata.– mruknął. – Ostatni byli wyjątkowo słabi.
- Aż trudno uwierzyć, że taki debil potrafi się bić. – Kiniro skrzywiła się. – Do tego jeszcze nudny i pedał...
- Hej, uważaj na słowa! Co ja ci mówiłem o obrażaniu brata?
- Przepraszam, tato. – burknęła, nawet nie siląc się na szczerość.
Oboje skupili uwagę na rozciągającej się w dole arenie. Na jej środku jakby znikąd pojawił się mały, skulony starzec, diabeł, lub przynajmniej nie zauważyli go wcześniej. Pod szarą szatą znajdowało się słabe ciało pokryte setkami zmarszczek, a uśmiechnięty dziadek podpierał się długą, drewnianą laską z jakimś podejrzanym klejnotem na jej czubku. Mężczyzna ukłonił się.
- Witaj, szanowny panie. – cichy głos starca był nad wyraz słyszalny. – Imię me Infinitus, do usług.
- No nareszcie, dziadygo! – warknął Mangetsu. – Długo się na ciebie czekało, więc teraz będę się streszczał. Jeśli chcesz otrzymać ciepłą posadkę mentora mojego syna, musisz się wykazać.
- W jakiż to sposób, panie?
- Weź się odwróć, dziadu. -  od niechcenia wykonał ponaglający ruch ręką. Starzec odwrócił się we wskazaną stronę. – Musisz pokonać tamtych gości. Proste.
Infinitus nie wydał się zaskoczony widokiem tego, co czekało na niego za jego własnymi plecami. Spokojnym wzrokiem objął całe pole widzenia od prawej do lewej i z uznaniem pokiwał głową. Otóż przed nim wyrosło jak spod ziemi kilkanaście szeregów uzbrojonych po zęby demonów, gotowych w każdej sekundzie atakować. Starzec był wobec nich jedynie kroplą w morzu. Jednak nie było po nim widać żadnych oznak wahania.
- Oczywiście, że proste, jaśnie panie. Daj mi tylko chwilkę.
Z pokorą ukłonił się przeciwnikom, po czym ruszył w ich stronę. Z początku były to powolne, niezobowiązujące kroki, jednak kiedy wojsko również zaczęło kroczyć w jego stronę, dziad przyspieszył, zrywając się do biegu. Ojciec z córką naprawdę zaczęli być  zaciekawieni, bo teoretycznie skazany na pewną przegraną starzec okazał się być w doskonałej kondycji fizycznej. W momencie, w którym wpadł na pierwszą linię ataku, zaczęły dziać się cuda. Nikt nie był w stanie zbliżyć się do Infinitusa, nikt nie był w stanie go zranić. Starzec nie żałował sobie: żołnierze z metalicznym odgłosem, odrzucani na boki, zostawali wbici w podłogę a nawet odległe ściany. Mangetsu zdawał się być całkiem zadowolony umiejętnościami sędziwego wojownika.
- Dobra, wystarczy! Masz tę robotę, Infinitusie! - zawołał, kiedy zasoby sił zbrojnych zaczęły chylić się ku końcowi. Żołnierze, ci co jeszcze nie zostali zmasakrowani, odczuli wielką ulgę. Starzec ponownie zgiął się w ukłonie. – Ale chcę zobaczyć, jak dasz sobie radę z moim... Nie no, ale weźcie się stąd zabierzcie! I posprzątajcie!
Resztki wojska usunęły się z pola widzenia swojego pana, wyciągając za sobą nieprzytomne lub martwe ciała swoich towarzyszy broni. Ponaglający, coraz bardziej poirytowany wzrok Mangetsu dał im do zrozumienia, że mają się pospieszyć.
- Nareszcie, co za leniwe... Nie ważne. – burknął pod nosem. – Infinitusie, chcę zobaczyć, jak będziesz trenował mojego syna. Masz się wykazać.
- Nie przebije się przez poziom jego pedalstwa. – Kin parsknęła śmiechem. Obaj panowie to zignorowali.
- Więc Shiro... wchodzisz!
Na ten krótki rozkaz wrota areny otwarły się, wpuszczając młodego diabła do środka. Na jego twarz powrócił klasyczny „bezwyraz”, czy też zimny spokój i opanowanie. Podszedł  do swojego nowego mentora, po czym oboje oddali sobie głęboki, nie pierwszy tego dnia ukłon.
- To twój nowy mistrzunio, więc nie narób mi wstydu, synek! - głowa rodu rozsiadła się wygodniej w fotelu, tuląc do siebie córkę. Ta powoli zaczęła dobierać się do miski z popcornem.
- Nie martw się, ojcze. Większej hańby od Kiniro puszczającej muzykę tego ziemskiego pseudo-artysty nie zaznasz. – odparł blondyn. Dziewczyna natychmiast zareagowała oburzeniem.
- Odczep ty się od mojego Bieberka! - ryknęła w stronę brata. Mangetsu od razu ją uciszył, wpychając jej do ust kolejną porcję prażonej kukurydzy.
- Miejmy to już za sobą... Shiro, to jest Infinitus, będzie twoim nauczycielem, no a ten wychudzony dzieciaczek to mój synalek. Róbcie jak uważacie, chcę widzieć tylko efekty treningu.
Uczeń i mistrz odwrócili się do siebie. Starzec uśmiechnął się uprzejmie.
- Pokaż, na co cię stać, chłopcze, i daj z siebie wszystko. – rzekł.
- Zgodnie z twym życzeniem. – w dłoni młodego Tsuki'ego pojawiła się włócznia.
Natarli na siebie w nagłym ataku. Mangetsu nie wiedział, czy ma być zadowolony, czy też nie. Z początku Infinitus wydawał się lepszy, jednak z czasem...
- Tata, to mi się nie podoba...
Czarnoskóremu diabłu zrzedła mina. Kurczowo zasłonił oczy Kiniro, jednocześnie przeciągając druga dłonią po twarzy. Z areny dochodziło coraz mniej odgłosów walki, a coraz więcej bólu i łamanych kości.
- Katastrofa... - jęknął.


- Shiro! Dlaczego mi to robisz?! - zawył Mangetsu, załamując ramiona.
- Cóż takiego uczyniłem, ojcze? Zgodnie z poleceniem mistrza, pokazałem na co mnie stać.
- Dobrze, ale nie tak, by wysłać dziadka na ostry dyżur!
Godzinę po nieudanym treningu (Infinitus został wysłany w tempie natychmiastowym na urazówkę) przyszedł czas na obiad. Jadalnia była kolejnym z wielu zapierających dech w piersiach miejsc w tym pałacu. Kolejne pomieszczenie o niesamowitej, ogromnej przestrzeni, pośród której jak roślina z podłogi wyłaniał się wijący się pień, na którego szczycie, gdzie też prowadziły kręte schody, jakby na liściu, stał piękny, rzeźbiony stół. Chociaż był dość spory, znajdowały się na nim tylko 4 nakrycia. Rozsierdzony i zawiedziony ojciec zasiadał na honorowym miejscu, po bokach siedzieli Kiniro i Shiro, ale krzesło naprzeciw Mangetsu pozostawało wolne. Chociaż pan domu był nieziemsko wygłodniały, zgodnie z zasadami, które wydawały mu się poniekąd kretyńskie, przy stole musieli znajdować się wszyscy, ażeby podano posiłek. Ale nie mógł narzekać na nudę, tym bardziej przy tym wybitnie kłótliwym rodzeństwie.
- Więc znów coś schrzaniłeś, Shiroś. Ty nigdy nie wiesz, kiedy dać sobie spokój! – prychnęła Kin. – Po prostu musisz zaszpanować i koniec!
- W przeciwieństwie do ciebie, szanowna siostro, mam czym. – odparł z niezachwianym spokojem. -  Nawet jeśli byś zajęła się czymś pożytecznym, nie tylko modą i bezwartościowymi idolami, nie dorównałabyś mi do pięt.
- Shiro, nie drażnij jej... - zaczął Mangetsu, ale żadne z dzieci nie zwróciło na niego uwagi.
- Chcesz się przekonać?! - dziewczyna zerwała się z miejsca, łapiąc za największy i najostrzejszy nóż w zasięgu ręki.
- Ej, Kin! - ojciec spróbował jeszcze raz. – Odłóż to, moja panno! W tej chwili!
- Agresja oznacza, że nie masz argumentów, Kiniro. Przegrywasz ze mną nie tylko na polu walki, ale i w dyskusji.
- Ty... wredny, kretyński...!
- Spokój już, dzieci.
Dźwięczny, kobiecy głos sprawił, że oboje się uspokoili. Po schodach weszła uśmiechnięta życzliwie diablica, matka i pani tej rodziny. Zgodnie z panującymi pogłoskami, była nadzwyczaj piękna. Jako jedyna w tej familii, posiadała nieskazitelnie jasną cerę. Jej twarz miała idealne rysy, oczy lśniły jak dwie gwiazdy. Posiadała tylko jeden róg, który jak u jednorożca wystawał z jej czoła, odgarniając długie blond włosy, opadające na jej plecy jak płaszcz. Jej ciało było opięte długą, czarną suknią, która szczelnie skrywała wszystkie jej pokaźne wdzięki, jednocześnie nadając im tajemniczego, kuszącego smaku. Wesoły ogonek i skrzydła stanowiły dopełnienie jej diabelskich atrybutów.
- Witaj, matko. – przywitał się jej syn.
- Cześć, mamuś! – zawołała z uśmiechem córka. Mangetsu zerwał się ze swojego miejsca, by szarmancko odsunąć krzesło swojej żonie.
- Dzień dobry, dzieciaczki. – usiadła z gracją, po czym szepnęła do męża. – A ty dzisiaj tak szybko zerwałeś się z łóżka, kochanie, że od rana cię nie widziałam. Ładnie to tak, Mangetsu?
- Sorry... Znaczy, przepraszam, Mika. – diabeł zmieszał się na to pozornie niewinne pytanie, okraszone pogodnym uśmiechem jego kobiety. Cmoknął ją w usta, chcąc chociaż trochę ukryć swoją dezorientację. – Robota była, więc wiesz...
- Rozumiem, Czekoladko, rozumiem. – odpowiedziała słodkim chichotem. Mangetsu zasiadł na swoim krześle naprzeciw niej. – Przepraszam, że musieliście czekać, ale teraz chyba mogą podawać jedzenie, czyż nie?
Dwukrotnie klasnęła w dłonie, a wokół nich prawie zmaterializowała się chorda kelnerów z tacami pełnymi mniej lub bardziej wykwintnych dań. Jednak w momencie, gdy mieli zacząć podawać, światło rzucane przez kryształowy żyrandol nad nimi zamigotało, przygasło, by po chwili zostawić ich w kompletnej ciemności.
- Niech to! - w dłoni Mangetsu pojawił się płomień, dość spory by oświetlić okolice stołu. Mika szybko utworzyła podobny. – Niby jesteśmy tacy nowocześni, a mimo to nadal tkwimy w totalnym średniowieczu! Już 4 raz w tym tygodniu prąd wysiada!
- Może w elektrowni są problemy, kochanie? - zasugerowała kobieta. – Wiesz, ponoć ostatnio gorzej się tam wiedzie...
- Nie obchodzi mnie to! - pan domu zerwał się na równe nogi. – Płacę temu gościowi grube pieniądze i jeśli jeszcze raz coś takiego się zdarzy, to mu nogi z tyłka powyrywam! Idę do niego zadzwonić! - ruszył w stronę schodów.
- Ale, tato... - odezwała się Kiniro. – Jak prądu nie ma, to telefony też nie działają...
- To z komórki się dodzwonię!
Szybko zbiegł na dół. Mika jeszcze chwilę zdziwiona wiodła za nim wzrokiem, po czym wzruszyła ramionami i dała znak służbie, by nie przerywała obiadu. Diablica zawiesiła ogień w powietrzu nad ich głowami.
- Z komórki też się nie dodzwoni. – burknęła Kin, przyglądając się swojej zupie dyniowej. – Tutaj nie ma zasięgu.


Elektryczność wróciła już po pięciu minutach, jednak pragnienie wyżycia się za te małe nieudogodnienia nie wyparowała z umysłu Mangetsu, ba, nawet urosło. Zaszedł do najbliższego saloniku, gdzie mógłby znajdować się aparat zwany telefonem. Przy okazji spalając sofę i kilka innych mebli, ścisnął słuchawkę i wybrał numer. Z narastającą irytacją słuchał „bipnięć”, bo nikt jakby nie śmiał odebrać. Po długim czasie oczekiwania usłyszał w głośniczku głos sekretarki.
- Haha... Tutaj... haha, proszę, przestań! … Calm Green Electricity, czym mogę... ahahaha... służyć?
Śmiech sekretarki tylko podjudził diabła, który już wręcz płonął ze złości. Ale nie tylko to było drażniące. Wydawało się, że kobieta na linii ma przyspieszony oddech, przy okazji cicho pojękuje...
- Wy tam! Jak mi jeszcze raz wyłączycie prąd w pałacu, to was wszystkich w pień wyrżnę! Zrozumiano!?
- Ahahaha, a kto mówi....?
- Mangetsu, ty durna krowo! - ryknął do słuchawki telefonu. – Wasz najbogatszy klient, którego...
- Aaaah, to pan, panie Mangetsu... proszę tak... hehe, kochanie, nie tak ostro... proszę nie krzyczeć! – w słuchawce nagle dało się słyszeć drugi, przesiąknięty testosteronem głos. – Moi ludzie już naprawili usterkę, więc po co się tak pieklić?
- Co.. jak...? Jak śmiecie tak...? - diabłu zabrakło języka w gębie na tę niesubordynację. Gdyby nie to, że obsługa traktowała go bez jakiegokolwiek szacunku, to do tego był telefonicznym świadkiem czyjegoś stosunku. – Z kim ja teraz gadam?! Chcę szefa! Natychmiast chcę rozmawiać z szefem tej zapchlonej firmy!
- No to rozmawia pan, rozmawia. Don Silencio z tej strony. – odezwał się mężczyzna. Odgłosy brudnej zabawy stawały się coraz głośniejsze.
- Słuchaj no, ty cholerny Casanovo! Jeszcze raz taki numer i tracisz mnie, tracisz większość dochodów, rozumiesz?!
- Spokojnie, Mangetsu, spokojnie... To był ostatni raz. Poza tym.. yh... kto zasili ci tę wielką chatę lepiej niż ja, co? Aaah.. kochanie.. ja...
Czarnoskóry z furią trzasnął słuchawką. I nie, nie o widełki, na których powinna się znaleźć.
Telefon roztrzaskał się na drobne kawałki w efekcie zderzenia ze ścianą.


========

nowe postaci powoli się "wprowadzają" :3 za niedługo pojawią się 2 kolejni panowie, których po prostu uwielbiam... ale póki co, zarzucę kolejną dawką artów.



Jak widać, Kiniro Tsuki w osobie własnej. Namęczyłam się z tym rysunkiem, a on naprawdę... jest dość stary. Co do "cieni" na dole, wyjaśnię CZYM są w kolejnych rozdziałach :3


Jeszcze nie napisałam tego aż tak wyraźnie, ale Elda jest zapalonym graczem. Znaczy, co o takim życiu mogę wiedzieć ja, która przeszła 3 gry na krzyż? No ale, Elcia to lubi. Bardzo lubi.  I chociaż te nogi trochę koślawe, lubię ten art.



taka mała ciekawostka:
w przypadku naszej opowiadaniowej "arystokracji", TSUKI (月 - księżyc, miesiąc) to nazwisko rodowe i każdy z tej rodziny ma je w imieniu. W przypadku Mangetsu (満月) słowo "księżyc" samo w sobie fonetycznie nie występuje, ale z japońska oznacza "Pełnia Księżyca". Natomiast jego żona w pełni nazywa się Mikatsuki, albo Mikadzuki (三日月). W prawdzie jej oryginalne imię to po prostu Mika, ale taka mała gra słów sprawia, że nazywa się "Sierp Księżyca".
Z dziećmi ich jest jeszcze inaczej. Żeby Shiro Tsuki (白月) faktycznie oznaczało "Biały Księżyc" na końcu imienia powinno być chyba "i", więc traktuję oba słowa oddzielnie. W przypadku Kiniro Tsuki (金色月) jest jeszcze ... lepiej, bo chociaż jej imię oznacza "Złota", to razem z nazwiskiem chyba to nie współgra i nie wychodzi "Złoty Księżyc".
Igram z ogniem. Poza tym, dlaczego rodzina czarnych, Mulatów i blondynów ma japońskie imiona?
Suahili by bardziej pasowało xD

do następnego!