czwartek, 2 maja 2013

ROZDZIAŁ VII - Ego te protegam

Miesiąc cały minął, za kilka dni matura, a mnie udało się dokończyć wreszcie ten rozdział, który nudny jest jak flaki z olejem. Ale nie łudźcie się, to tylko cisza przed burzą. Ale to po maturze, albo w ten tydzień pomiędzy pisemnymi a ustnymi maturami. BOŻE DLACZEGO JA ZDAJĘ TEN GŁUPI NIEMIECKI?! ;____;
Dobrze, nie było tego. Czytajcie, czytajcie =3

繰り返してるニュース, 昨日も今日も 。。。
kurikaeshiteru news, kinou mo kyou mo ...

========

Noc ma wiele znaczeń. Jej podstawowym zadaniem jest danie nam czasu do odpoczynku przed dniem następnym. Ale do czego ją wykorzystamy, to już inna sprawa. Jednym spędza sen z powiek rozkosz, niektórym sumienie. Niektórzy uznają spanie za stratę czasu i zabawiają się po klubach do rana, niektórzy mają nocną zmianę, a niektórzy cierpią na bezsenność. Są też i tacy, którym obowiązek jest największą świętością i dzień i noc wypełniają go sumiennie.
To nie tak, że muszą.
Kuuhaku dopił kolejny kubek kawy, by dalej, bez oznak najmniejszego zmęczenia, koordynować przygotowania do nadchodzącego przyjęcia. Wyjątkowo postanowił zaufać kucharzowi, który obiecał tym razem nie zawieść, samodzielnie wykonał prawie wszystkie dekoracje, grupka pokojówek robiła wszystko by je przymocować, stoły powoli się ustawiały na przepięknej, choć pod osłoną nocy ponurej sali.
Minęło wiele godzin, wiele pracy zostało wykonane, zanim, około czwartej nad ranem, białowłosy diabeł uznał, że może sobie pozwolić na przerwę. Nie żeby był śpiący: stosowna ilość kofeiny we krwi trzymała go mocno na nogach. To był idealny czas na trening, w ciszy podziemnego lochu. Wydając kilka ostatnich poleceń zostawił służbę przy trwającej wciąż pracy, sam wyszedł na pusty i głuchy korytarz, niemrawo oświetlany przez złote i kryształowe żyrandole. Bose, jak zawsze zresztą, stopy diabła bezszelestnie niosły go po drogich dywanach, korytarzami, przez część mieszkalną pałacu. Tam jeszcze było słychać odgłosy nocnych harców Silencio. Nieszczęściem droga prowadziła pod drzwiami jego sypialni.
Kuuhaku przystanął dokładnie pod nimi. Słyszał wszystkie westchnienia i jęki bardzo wyraźnie. Pewnie jego szef znów upatrzył sobie kilka służek i służących na tę noc. Właściwie powinno to chłopaka zniesmaczyć, ale jedyną rzeczą, którą czuł, był jakiś niezrozumiały smutek. Jakaś pustka, która ogarniała jego ciało, myśli i serce, które wbrew pozorom kryło jeszcze uczucia. Nawet głębsze niż mogłoby się wydawać.
Otrząsnął się i minął pokój, chcąc oddalić się najdalej jak tylko to jest możliwe. Za mniejszymi drzwiami znajdowały się kamienne schody prowadzące do lochów. Ciemne przejście kryło na swym końcu równie mroczną jak i zimną salę treningową. Pstryknięcie palców wystarczyło, by pochodnie na nagich ścianach zapłonęły jasnym ogniem. Chłopak, rozciągając się, myślał od czego by tutaj zacząć. Narzędzi do ćwiczeń było wystarczająco wiele: od hantli zaczynając, lekkich i tych ważących kilkaset kilo, przez różniste worki bokserskie, po inne urządzenia pozwalające samotnie ćwiczyć sztuki walki, na broni białej wszelkiego rodzaju kończąc. Jednak nie było już takich ćwiczeń, które wywołałyby jakikolwiek ból w stalowych mięśniach Kuu. Te zostały zahartowane przez wieloletnie treningi. W sumie, nie miał też już czego doskonalić. Jedyne, co mu zostało to trzymać formę. Ale to nie był prawdziwy powód, dla którego schodził do tego nieprzyjaznego lochu, i to prawie codziennie.
W ciągu ułamku sekundy rozpłatał kataną słomianą kukłę, jednym prostym cięciem. Jednak ta elegancka, wysmakowana broń samurajów była mu nie w smak. Klasyczne miecze, rapiery czy szpady też były pozbawione charakteru. A on musiał się wyżyć. Wyżyć z czegoś, co sączyło jego serce jak trucizna, z bólu, który nie pozwalał mu poprawnie funkcjonować. Czegoś, co kazało mu krzyczeć, kiedy powinien milczeć i jedynie jego własna siła woli powstrzymywała go od pełnego cierpienia wrzasku. Na górze, tam wśród innych, nie mógł okazywać swojej słabości. Ale tutaj nikt go nie usłyszy, nie zobaczy.
W dłoni zmaterializował ciężki, budzący grozę kiścień. Ze stalową rączką połączony był łańcuch, na końcu którego kołysała się kula najeżona kolcami,  wykonana z tegoż metalu. Chłopak z krzywym uśmiechem zakręcił bronią nad głową i zmienił resztki kukły w pył. Nie, to było jeszcze za mało. Rzucił się w cały arsenał fałszywych przeciwników tłukąc ich, ścierając na proch i miażdżąc.
Niszczyć. Niszczyć.
Kuuhaku nawet nie zauważył, kiedy wpadł w furię. Ciszę rozdzierały okrzyki wysiłku, a może jedynie dzikiej boleści. Z rozwścieczonych, prawie zwierzęcych oczu popłynęły pojedyncze łzy.
Noc była osłoną, wyzwoleniem od rozpaczy, która rozszarpywała go od środka.


Mikatsuki cichutko zapukała do drzwi. Nie dostała odpowiedzi, więc uznała, że Shiro jeszcze śpi. Dyskretnie wśliznęła się do sypialni syna, w ręce dzierżąc parujący kubek. Podeszła do łóżka, naczynie ustawiła na szafce obok, delikatnie, by brzęk porcelany nie obudził diabełka zbyt gwałtownie. Ten kulił się jeszcze pod kołdrą, pochłonięty snem, jedynie ogon wystawał spod pościeli kiwając się nieznacznie. Jednak gdy zapach gorącego, koziego mleka dotarł do nozdrzy śpiącego, ogon zatrzymał się, a pod kołdrą coś jakby się poruszyło, nieco mozolnie i niezdarnie. Kobieta uśmiechnęła się i wyszła.
Wesoła i pełna energii, którą zarażała otoczenie, ruszyła korytarzem do wyjścia z kompleksu apartamentów swojego syna, ale po drodze jej uwagę zwróciły uchylone drzwi. Zauważyła za nimi jakiś ruch, ostrożnie podeszła bliżej. Zaskoczona, w milczeniu obserwowała krzątającą się po pokoju osobę.
Młoda anielica, półnaga, próbująca wybrać odpowiednią sukienkę. Ze względu na swój wiek jeszcze niezbyt kształtna, tym bardziej nie wydająca się być doświadczoną w niektórych sprawach. Mika mierzyła ją wzrokiem i mimowolnie oceniała w swojej głowie. Co też taka ślicznotka robiła u jej syna? Czyżby zaczęły mu chodzić po głowie zbereźne myśli i zaczął je wcielać w życie? A jak tak, to dlaczego właśnie anioł? Wiadomym było, że Shiro Tsuki podchodził do niebiańskich istot z chłodnym dystansem, jeśli nie z odrazą.
Pani domu przekroczyła próg, informując o swoim najściu jedynie delikatnym pukaniem w zdobioną taflę hebanowych drzwi. Anielica obróciła się, z zaskoczenia i zdezorientowania upuszczając trzymane przez siebie ubrania i obnażając swoje nagie ciało. Szybko jednak pozbierała materiał z ziemi i kurczowo się nim zasłoniła. Niepewnie uczyniła krok w tył.
- Jak się nazywasz, moje dziecko? - zapytała Mikatsuki przyjaźnie. Dziewczynka zaczerwieniła się.
- Elda. A pani jest...? - skuliła się, cofając w stronę łóżka.
- Mikatsuki, jestem mamą Shiro. Zastanawiam się -  podeszła bliżej Eldy. Delikatnym ruchem ręki przeczesała jej włosy palcami, sprawdzając miękkość i połysk srebrnobiałych nitek – co tutaj robisz?
- Ja i Shiro jesteśmy przyjaciółmi, tak myślę. – zaczęła, trochę gubiąc się w słowach i jąkając. – Zaprosił mnie.
Twarz Miki wręcz promieniała za szczęścia.
- Nigdy nie miał nikogo bliskiego, więc liczę na ciebie, pani anielico Eldo. – dotknęła jeszcze pierzastych skrzydełek na plecach dziewczyny. Uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy w swoim diabelskim życiu nie miała okazji poznać z bliska jakiegokolwiek anioła.
- To miło, ale czy pozwoliłaby mi pani się ubrać?
- Czy zabraniam? - kobieta uśmiechnęła się figlarnie, ale jednak odwróciła się w stronę wyjścia, chcąc zostawić dziewczynę w spokoju.
W tym samym momencie do komnaty zajrzał zaspany Shiro, odziany jedynie w białą yukatę, do tego zawiązaną tak niestarannie, jak tylko można było sobie wyobrazić. Sennym wzrokiem ogarnął pokój, a kiedy w jego oczy rzuciła się zawstydzona Elda i jego rozbawiona matka, przerażony wypadł na korytarz.
- Proszę wybaczyć! - wykrzyknął. – Powinienem poprosić o pozwolenie na wejście!
Elda w pośpiechu założyła cokolwiek. Za to diablicy coraz bliżej było do ataku niepowstrzymanego chichotu.
- Poznałam twoją nową koleżankę, synku. Jestem zaskoczona, ale bardzo się cieszę. – tanecznym wręcz krokiem również wyszła poza „intymny obszar” anielicy. – Kiedy ślub?
- Matko, błagam cię! - młody diabełek zasłonił twarz rękawami, czując że koloryt jego twarzy przypomina dojrzałego pomidora. – Poznaliśmy się przypadkowo. Razem ze swoim przyjacielem miała zostać skazana na śmierć, ale ich uwolniłem. – przerwał, zastanawiając się nad tym, jak streścić cały ten bieg wydarzeń, kiedy na przemian straszył ich wizją egzekucji, wyzwalał, zniewalał i próbował zabić. Jednak ich bezsens zmusił go do użycia jednego właściwego słowa. – Poniekąd. Rozstaliśmy się w przyjaznych stosunkach i pragnąłem zaprosić ją na dzisiejszy bal, jednak jak przybyłem do jej domu, on stał w gruzach, więc teraz jest moim ona moim gościem. – odetchnął głęboko. Jednak jakoś udało mu się opowiedzieć w kilku zdaniach to co trzeba.
Mikatsuki pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Rozumiem. Ale kiedy ten ślub? - zażartowała raz jeszcze. Załamany wzrok syna dał jej jednak do zrozumienia, że nie powinna przeginać. – Ale chyba ci się podoba, no nie, Shiroś?
W tym momencie dziewczyna wyszła i zamknęła za sobą drzwi, wciąż będąc zażenowaną. Niepewnie spojrzała na matkę i jej syna.
- Skoro jest twoją przyjaciółką, to także i naszą, więc niech śniadanie zje z całą naszą rodzinką! - kobieta klasnęła w dłonie, gdy w jej głowie zrodził się taki pomysł.
- Nie sądzę, by ojciec był szczęśliwy. – mruknął Shiro, świadomy tego, że mama już go nie słucha.
Zadowolona, podreptała korytarzem, nucąc pod nosem wesołą melodię.


Nie byli w stanie wymówić ani słowa. W krępującej ciszy dotarli do jadalni, na polecenie Shiro dostawiono jeszcze jedno nakrycie i zasiedli przy stole. Jednak ktoś już tam siedział, z manieryzmem malując swoje paznokcie na złoto.
- Co to za laska? - rzuciła Kiniro, nie podnosząc wzroku. Lakier mimowolnie rozlewała na stole dookoła swoich palców. -  Czyżby mój aspołeczny braciszek znalazł sobie dziewczynę?
- Też miło mi cię widzieć, siostro. – odparł Shiro, siląc się na spokój. – To jest Elda, i nie jest moją dziewczyną, do twojej wiadomości.
- Jeśli tak, to chyba pamiętasz, że ze służbą, i to nawet taką bliską, jak na przykład moi chłopcy – zakręciła buteleczkę lakieru i wymownie spojrzała na brata – nie jemy przy jednym stole?
- Nie jestem służącą, tylko przyjaciółką Shiro! - warknęła Elda, czując się traktowaną przedmiotowo. Mała diablica uniosła brwi.
- I ty chcesz się przyjaźnić z tym dziwakiem, dziewczyno? Jakim cudem wy się w ogóle poznaliście, kiedy? - zamrugała, udając zainteresowanie.
- Nie twoja sprawa, siostro. – starszy brat miał dość jej obecności po zaledwie minutowej wymianie zdań. – A na to, by Elda zjadła z nami, zezwoliła matka.
Dziewczynki bacznie się sobie przyjrzały, z dystansu i jakoś ze względnym zaufaniem. Pierwsza odezwała się Kin.
- No dobrze, ja nic nie mówię. „Starszy” nie raczył mnie przedstawić. – uśmiechnęła się. – Nazywam się Kiniro Tsuki. Mam nadzieję, że nie będziesz mi grała na nerwach.
Anielica już otwierała usta, by odeprzeć złośliwości blondynki, ale w tej chwili nadeszła Mikatsuki i lekko jak piórko zajęła swoje miejsce, uprzednio całując swoją córeczkę na dzień dobry.
- Tatuś za chwilę przyjdzie. – rzekła diablica. -  Znów wściekł się na kran w łazience.
- Znowu kapał? - spytała Kiniro.
- I ojciec zniszczył pewnie połowę łazienki? - dodał Shiro.
- Owszem. – Mika załamała ramiona. – I po raz kolejny trzeba będzie wzywać hydraulika. Na szczęście szybko uspokoiłam waszego tatulka. – nerwowym nieco odruchem wyrównała złote sztućce leżące przed nią na stole. – Ale powinien zacząć panować nad tymi wybuchami gniewu.
- Jakimi znowu wybuchami gniewu?!
Pan domu wszedł do jadalni ciężkim krokiem. Wściekłość wyryła się na jego twarzy zmarszczkami, a w jego ruchach gwałtownością i agresją. Krzesło o mało co się nie zarwało pod jego ciężarem, gdy klapnął na nie bez jakiegokolwiek wyczucia.
- Jestem do cholery spokojny jak jakieś pieprzone jagnię! - ryknął Mangetsu. Wszyscy zebrani przy stole drgnęli. – Gdzie jest śniadanie?! Te nędzne sługusy potrzebują chyba solidnej dawki batożenia by nauczyć się punktualności!
Chyba taka uwaga wystarczyła, bo tuzin kelnerów wpadł nagle do pomieszczenia, pospiesznie zastawiając stół potrawami i uważając, by nie znaleźć się w polu rażenia swojego pracodawcy. Każdy z nich chciał jeszcze żyć, a gdyby wzrok mógł odbierać życie, wszyscy byliby już zimnymi trupami.
- Przynajmniej wszystko jest ciepłe, kochanie. – odezwała się Mika, by rozluźnić atmosferę. Jej mąż odetchnął ciężko i z niezadowoleniem przyjrzał się postawionym przed nim potrawom.
- Miały być jajka na bekonie. – burknął. – Znów ta pedalska zielenina.
- Mangetsu! Nie używaj takiego słownictwa przy stole, przy dzieciach i tym bardziej przy gościu! – oburzona diablica wskazała na Eldę. Dziewczyna chciała się zapaść pod ziemię.
Jeśli Mangetsu ją pozna...
- Chwila... To ta dziewoja co mi się naraziła, razem ze swoim rudym kolesiem. – na nieszczęście białowłosej, czart nie zapomniał jeszcze jej twarzy. Widać było, że diabeł znów gotuje się w środku. Już miał się podnieść, już miał coś powiedzieć, nie daj Boże zrobić...
- Ojcze, ona jest ze mną. Nie waż się jej skrzywdzić.
Czarnoskóry diabeł zamarł, słysząc zuchwałe słowa swojego syna. Zamrugał, jakby nie dowierzając w to, co usłyszał, po czym wygodniej rozsiadł się na krześle. Otwarł usta, zbierając słowa, ale w jego umyśle wyraźnie coś się skotłowało. Wszyscy patrzeli nań wyczekująco.
- Czyli jesteś po ICH stronie, tak? - zaczął powoli. Mikatsuki z dezaprobatą wywróciła oczyma.
- Kochanie, są przyjaciółmi, więc niech Elda tutaj zostanie. Chyba nie jesteś aż takim rasistą?
- Mam jeść przy jednym stole razem z aniołem?
- Jeśli ja, córka Szatana, mogę – kobieta skrzyżowała ręce na piesi – to ty także.
Elda czuła się skołowana, bardzo skołowana. Siedziała ze spuszczonym wzrokiem, cicho bawiąc się sztućcami. Chciała zniknąć, uciec od tej niezręcznej i nieco niebezpiecznej sytuacji. Musiała znosić przepraszające uśmiechy i niepochlebne słowa. W końcu uderzyła pięścią w stół.
- Skoro jestem tutaj niechciana, to po prostu sobie pójdę – zerwała się z siedzenia. – Wybacz, pani Mikatsuki, pomysł raczej nie wypalił.
Okręciła się w miejscu, nie wiedząc już gdzie iść, przeszła wzdłuż stołu do wyjścia.
Czyjaś ręka zacisnęła się na nadgarstku i ją zatrzymała.
- Tata jest strasznie nerwowy, ale się nie przejmuj. – Kiniro przyjaźnie uśmiechnęła się do anielicy. Nie zwolniła uścisku. – Nie przejmuj się tym zgredem i zjedz z nami, „przyjaciółko mojego brata”.

Nawet Mangetsu to wiedział: jeśli jego dzieci się w jakieś sprawie zgadzają, to gra jest warta świeczki i warto przystać na ich zachcianki. Uspokoił się i nie odezwał przez cały czas trwania posiłku.
Gdy nadeszło popołudnie, wszyscy zajęli się przygotowaniami do wyjścia, w szczególności kobiety. Mikatsuki pochłonęła się odprężającą kąpielą, do której notabene po chwili dołączył jej mąż. Kiniro kapryśnie dobierała kreacje w towarzystwie swojego haremu, ale szybko znalazła odpowiednią, a Shiro ponownie zaszył się w bibliotece. Elda została sama, otoczona wianuszkiem służek. Te przypilnowały, by jej skóra była czysta niczym łza, paznokcie wypiłowane, włosy lśniące i upięte w wymyślny kok.
W sumie, czuła się jak lalka w rękach rozkapryszonych dziewczynek. Od godziny siedziała w garderobie, a kobiety mierzyły ją, coś kroiły, szyły, a sama anielica nie miała wiele do powiedzenia. Siedziała i czekała.
Aż do pokoju pewnym krokiem nie wkroczyła Kin, już w biżuterii i wyjściowym makijażu. Niechętnie spojrzała na służbę, na projekty i wykroje sukni. Z dezaprobatą pokręciła głową.
- Nie wiesz, co ubrać? - rzuciła do Eldy. Ta wzruszyła ramionami.
- To nie chodzi o to, czy ja mam co ubrać, to raczej te drogie panie nie wiedzą, co na mnie włożyć.
- Pożyczyłabym ci coś, gdyby nie to, że jesteś ode mnie o wiele większa. – diablica z uśmieszkiem usiadła obok Eldy, lecz gdy spojrzała na jej klatkę piersiową, mina jej zrzedła. – Większa pod każdym względem.
- Bez przesady! – anielica machnęła ręką, wywracając oczyma. Kątem oka przyuważyła, że Kin grzebie w kartkach przedstawiające różne kreacje. Po odrzuceniu kilku opcji zatrzymała się przy jednej. – Co tam masz?
- Coś, co będzie na tobie dobrze wyglądać, uwierz mi. – blondynka wyszczerzyła kły. – Może nie przepadam za swoim „mości braciszkiem”, ale jako jego dama do towarzystwa masz się dobrze prezentować.


Wszystko wskazywało na to, że służba domu Silencio wyrobi się na czas i z przygotowaniem sal, a także z potrawami. Wiedzieli, że Kuuhaku jest w miarę z nich zadowolony – nie wypowiedział ani słowa krytyki. Sam jeszcze dopracowywał wszystko w kuchni, szczęśliwy, dopóki nie zjawił się Silencio ogłaszając, że jego podwładny ma wystąpić w...
- … smokingu?! Szefie, żartujesz sobie ze mnie? - chłopak rozłożył ręce. – Ja w czymś takim?! Nie będę się w stanie ruszać, poza tym nie mam zamiaru robić niczego przy gościach, tylko siedzieć tutaj, więc nie muszę się stroić jak choinka!
- Oczywiście, że nie będziesz musiał nic robić, złociutki. – wysoki czart zajrzał łakomie do lodówki. – Będziesz na tym przyjęciu jako gość, należy ci się trochę rozrywki.
- Szefie...
- Nic nie mów. – wyciągnął z odmętów zimnego wnętrza białej skrzyni kawał soczystej szynki. – Kazałem już zanieść to wdzianko do twojego pokoju. Leć i się przebieraj. – spojrzał na chłopaka figlarnym wzrokiem. – Chyba że mam ci w tym pomóc?
Białowłosy burknął coś pod nosem, zostawiając wszystkie garnki tak jak stały i wyszedł z kuchni bez słowa. Nie miał jak odpowiedzieć na te żartobliwe, aczkolwiek dla niego całkiem poważne pytanie. Trudno, na te kilka godzin zrezygnuje z wygodnej hakamy na rzecz kretyńskiego ubrania, uznawanego przez społeczeństwo za „eleganckie”.
W oddali, na skrzyżowaniu korytarzy przebiegła zgraja służących, z miotłami i kijami w dłoniach. Chłopak przystanął, zdezorientowany, po czym szybkim krokiem poszedł za nimi. Gdy miał już skręcić w prostopadły korytarz, banda przeleciała tuż przed jego nosem, tym razem w drugą stronę.
- Ej, wy! Co to ma znaczyć, co się dzieje?! - krzyknął za nimi. Ostatni z grupy odwrócił się z przepraszającą miną.
- Szczura gonimy...
- Jak to: szczura?! Skąd te paskudztwo u nas?! - warknął Kuu, biegnąc za całą resztą.
- Nie mamy pojęcia, skąd się tutaj wziął! – jęknęła pokojówka. – Ale zdążył narozrabiać w spiżarni!
- Co za cholera... A wy jednego głupiego zwierzęcia nie potraficie złapać?! Jesteście do niczego!
Z rozpędu, jednym czystym wybiciem przeskoczył nad służącymi, którzy zamarli, oniemiali. Jeszcze będąc w powietrzu, skupił energię w dłoni, wycelował w uciekające zwierzę, które widział w postaci ruchomej, szarej plamki. W stronę istotki wystrzelił gruby łańcuch i obwiązał je ściśle.
Kuuhaku zadowolony wylądował na podłodze. Szarpnął łańcuchy, te szczelniej zacisnęły się na ofierze. Coś miauknęło.
Zaraz...
- Jesteście pewni, że to szczur?
- Ona tak powiedziała. – ktoś wskazał kciukiem na kuchareczkę w grubych jak dna od butelek okularach.
- No ładnie. – podszedł do żelaznego zwoju, powoli rozluźniając uścisk, po czym całkowicie go rozwinął, a łańcuch jakby z powrotem schował się w dłoni diabła. Na ziemi leżało przerażone, małe kociątko. – Idioci! Zająć się czymś pożytecznym i nie pokazywać mi się na oczy, jeśli wam życie miłe!
Tamci uciekli w popłochu, wiedząc, że z Kuuhaku nie ma co zadzierać. Ten delikatnie wziął puchatą kuleczkę na ręce. Kotek był malutki, rozdygotany z przerażenia i obolały. Na szczęście łańcuchy nie połamały mu niczego ani nie zwichnęły. Chłopak łagodnie pogłaskał główkę malca.
- Wybacz mi, przyjacielu. Mało brakowało, a bym cię skrzywdził.
Zaniósł biedaka do swojego pokoju, ułożył na prawie nigdy nie używanym łóżku. Przyniósł jeszcze miskę mleka i puszkę sardynek. Był diabłem i współczucia nie powinno być w nim za grosz, ale czuł, że musi się zająć tym uroczym sierściuchem. Dzieciakiem, który narobił sobie kłopotów, i mógł skończyć bardzo źle, gdyby ktoś z litości w czas by mu nie pomógł. Tak, ten kotek był bardzo podobny do Kuuhaku samego w sobie.
Dopiero po chwili, gdy kot zasnął najedzony i z poczuciem bezpieczeństwa,  diabeł zauważył wiszący w szafie smoking i białą koszulę. Z rezygnacją założył je na siebie, czując się jak ostatni kretyn. Przyjrzał się swojemu odbiciu w małym lustrze na ścianie. Tak, wyglądał bardzo kretyńsko, jak hipis udający Jamesa Bonda. W sumie, samo to porównanie jest jeszcze bardziej kretyńskie. Z nadzieją, że to coś da, spiął włosy w kuc. Wyglądało to znośnie.
Ostatecznie spojrzał na krzywo wiszący zegar na ścianie. Imprezę czas zacząć.


Nawet przez betonowe ściany czuł, że gdzieś tam, niedaleko istnieje jeszcze godne pożywienie. Pełne tego, co jest sensem jego istnienia, pełne tych wartości, które dawały mu życie. Ale nie mógł nic zrobić, by przyszło do niego. Mógł jedynie pragnąć i z tym pragnieniem wegetować dalej.
A niech to.


========

Tym razem to tyle, na maturze życzcie mi powodzenia i...


jakiś starszy art piekielnego rodzeństwa, kreska rodem z "Panty&Stocking" (schrzanione skanerem i moim nieudolnym kolorowaniem)



oraz to co widnieje na nowym szablonie, ale w wersji z dA która wg. Serka traci urok. Zgadzam się xD