czwartek, 2 maja 2013

ROZDZIAŁ VII - Ego te protegam

Miesiąc cały minął, za kilka dni matura, a mnie udało się dokończyć wreszcie ten rozdział, który nudny jest jak flaki z olejem. Ale nie łudźcie się, to tylko cisza przed burzą. Ale to po maturze, albo w ten tydzień pomiędzy pisemnymi a ustnymi maturami. BOŻE DLACZEGO JA ZDAJĘ TEN GŁUPI NIEMIECKI?! ;____;
Dobrze, nie było tego. Czytajcie, czytajcie =3

繰り返してるニュース, 昨日も今日も 。。。
kurikaeshiteru news, kinou mo kyou mo ...

========

Noc ma wiele znaczeń. Jej podstawowym zadaniem jest danie nam czasu do odpoczynku przed dniem następnym. Ale do czego ją wykorzystamy, to już inna sprawa. Jednym spędza sen z powiek rozkosz, niektórym sumienie. Niektórzy uznają spanie za stratę czasu i zabawiają się po klubach do rana, niektórzy mają nocną zmianę, a niektórzy cierpią na bezsenność. Są też i tacy, którym obowiązek jest największą świętością i dzień i noc wypełniają go sumiennie.
To nie tak, że muszą.
Kuuhaku dopił kolejny kubek kawy, by dalej, bez oznak najmniejszego zmęczenia, koordynować przygotowania do nadchodzącego przyjęcia. Wyjątkowo postanowił zaufać kucharzowi, który obiecał tym razem nie zawieść, samodzielnie wykonał prawie wszystkie dekoracje, grupka pokojówek robiła wszystko by je przymocować, stoły powoli się ustawiały na przepięknej, choć pod osłoną nocy ponurej sali.
Minęło wiele godzin, wiele pracy zostało wykonane, zanim, około czwartej nad ranem, białowłosy diabeł uznał, że może sobie pozwolić na przerwę. Nie żeby był śpiący: stosowna ilość kofeiny we krwi trzymała go mocno na nogach. To był idealny czas na trening, w ciszy podziemnego lochu. Wydając kilka ostatnich poleceń zostawił służbę przy trwającej wciąż pracy, sam wyszedł na pusty i głuchy korytarz, niemrawo oświetlany przez złote i kryształowe żyrandole. Bose, jak zawsze zresztą, stopy diabła bezszelestnie niosły go po drogich dywanach, korytarzami, przez część mieszkalną pałacu. Tam jeszcze było słychać odgłosy nocnych harców Silencio. Nieszczęściem droga prowadziła pod drzwiami jego sypialni.
Kuuhaku przystanął dokładnie pod nimi. Słyszał wszystkie westchnienia i jęki bardzo wyraźnie. Pewnie jego szef znów upatrzył sobie kilka służek i służących na tę noc. Właściwie powinno to chłopaka zniesmaczyć, ale jedyną rzeczą, którą czuł, był jakiś niezrozumiały smutek. Jakaś pustka, która ogarniała jego ciało, myśli i serce, które wbrew pozorom kryło jeszcze uczucia. Nawet głębsze niż mogłoby się wydawać.
Otrząsnął się i minął pokój, chcąc oddalić się najdalej jak tylko to jest możliwe. Za mniejszymi drzwiami znajdowały się kamienne schody prowadzące do lochów. Ciemne przejście kryło na swym końcu równie mroczną jak i zimną salę treningową. Pstryknięcie palców wystarczyło, by pochodnie na nagich ścianach zapłonęły jasnym ogniem. Chłopak, rozciągając się, myślał od czego by tutaj zacząć. Narzędzi do ćwiczeń było wystarczająco wiele: od hantli zaczynając, lekkich i tych ważących kilkaset kilo, przez różniste worki bokserskie, po inne urządzenia pozwalające samotnie ćwiczyć sztuki walki, na broni białej wszelkiego rodzaju kończąc. Jednak nie było już takich ćwiczeń, które wywołałyby jakikolwiek ból w stalowych mięśniach Kuu. Te zostały zahartowane przez wieloletnie treningi. W sumie, nie miał też już czego doskonalić. Jedyne, co mu zostało to trzymać formę. Ale to nie był prawdziwy powód, dla którego schodził do tego nieprzyjaznego lochu, i to prawie codziennie.
W ciągu ułamku sekundy rozpłatał kataną słomianą kukłę, jednym prostym cięciem. Jednak ta elegancka, wysmakowana broń samurajów była mu nie w smak. Klasyczne miecze, rapiery czy szpady też były pozbawione charakteru. A on musiał się wyżyć. Wyżyć z czegoś, co sączyło jego serce jak trucizna, z bólu, który nie pozwalał mu poprawnie funkcjonować. Czegoś, co kazało mu krzyczeć, kiedy powinien milczeć i jedynie jego własna siła woli powstrzymywała go od pełnego cierpienia wrzasku. Na górze, tam wśród innych, nie mógł okazywać swojej słabości. Ale tutaj nikt go nie usłyszy, nie zobaczy.
W dłoni zmaterializował ciężki, budzący grozę kiścień. Ze stalową rączką połączony był łańcuch, na końcu którego kołysała się kula najeżona kolcami,  wykonana z tegoż metalu. Chłopak z krzywym uśmiechem zakręcił bronią nad głową i zmienił resztki kukły w pył. Nie, to było jeszcze za mało. Rzucił się w cały arsenał fałszywych przeciwników tłukąc ich, ścierając na proch i miażdżąc.
Niszczyć. Niszczyć.
Kuuhaku nawet nie zauważył, kiedy wpadł w furię. Ciszę rozdzierały okrzyki wysiłku, a może jedynie dzikiej boleści. Z rozwścieczonych, prawie zwierzęcych oczu popłynęły pojedyncze łzy.
Noc była osłoną, wyzwoleniem od rozpaczy, która rozszarpywała go od środka.


Mikatsuki cichutko zapukała do drzwi. Nie dostała odpowiedzi, więc uznała, że Shiro jeszcze śpi. Dyskretnie wśliznęła się do sypialni syna, w ręce dzierżąc parujący kubek. Podeszła do łóżka, naczynie ustawiła na szafce obok, delikatnie, by brzęk porcelany nie obudził diabełka zbyt gwałtownie. Ten kulił się jeszcze pod kołdrą, pochłonięty snem, jedynie ogon wystawał spod pościeli kiwając się nieznacznie. Jednak gdy zapach gorącego, koziego mleka dotarł do nozdrzy śpiącego, ogon zatrzymał się, a pod kołdrą coś jakby się poruszyło, nieco mozolnie i niezdarnie. Kobieta uśmiechnęła się i wyszła.
Wesoła i pełna energii, którą zarażała otoczenie, ruszyła korytarzem do wyjścia z kompleksu apartamentów swojego syna, ale po drodze jej uwagę zwróciły uchylone drzwi. Zauważyła za nimi jakiś ruch, ostrożnie podeszła bliżej. Zaskoczona, w milczeniu obserwowała krzątającą się po pokoju osobę.
Młoda anielica, półnaga, próbująca wybrać odpowiednią sukienkę. Ze względu na swój wiek jeszcze niezbyt kształtna, tym bardziej nie wydająca się być doświadczoną w niektórych sprawach. Mika mierzyła ją wzrokiem i mimowolnie oceniała w swojej głowie. Co też taka ślicznotka robiła u jej syna? Czyżby zaczęły mu chodzić po głowie zbereźne myśli i zaczął je wcielać w życie? A jak tak, to dlaczego właśnie anioł? Wiadomym było, że Shiro Tsuki podchodził do niebiańskich istot z chłodnym dystansem, jeśli nie z odrazą.
Pani domu przekroczyła próg, informując o swoim najściu jedynie delikatnym pukaniem w zdobioną taflę hebanowych drzwi. Anielica obróciła się, z zaskoczenia i zdezorientowania upuszczając trzymane przez siebie ubrania i obnażając swoje nagie ciało. Szybko jednak pozbierała materiał z ziemi i kurczowo się nim zasłoniła. Niepewnie uczyniła krok w tył.
- Jak się nazywasz, moje dziecko? - zapytała Mikatsuki przyjaźnie. Dziewczynka zaczerwieniła się.
- Elda. A pani jest...? - skuliła się, cofając w stronę łóżka.
- Mikatsuki, jestem mamą Shiro. Zastanawiam się -  podeszła bliżej Eldy. Delikatnym ruchem ręki przeczesała jej włosy palcami, sprawdzając miękkość i połysk srebrnobiałych nitek – co tutaj robisz?
- Ja i Shiro jesteśmy przyjaciółmi, tak myślę. – zaczęła, trochę gubiąc się w słowach i jąkając. – Zaprosił mnie.
Twarz Miki wręcz promieniała za szczęścia.
- Nigdy nie miał nikogo bliskiego, więc liczę na ciebie, pani anielico Eldo. – dotknęła jeszcze pierzastych skrzydełek na plecach dziewczyny. Uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy w swoim diabelskim życiu nie miała okazji poznać z bliska jakiegokolwiek anioła.
- To miło, ale czy pozwoliłaby mi pani się ubrać?
- Czy zabraniam? - kobieta uśmiechnęła się figlarnie, ale jednak odwróciła się w stronę wyjścia, chcąc zostawić dziewczynę w spokoju.
W tym samym momencie do komnaty zajrzał zaspany Shiro, odziany jedynie w białą yukatę, do tego zawiązaną tak niestarannie, jak tylko można było sobie wyobrazić. Sennym wzrokiem ogarnął pokój, a kiedy w jego oczy rzuciła się zawstydzona Elda i jego rozbawiona matka, przerażony wypadł na korytarz.
- Proszę wybaczyć! - wykrzyknął. – Powinienem poprosić o pozwolenie na wejście!
Elda w pośpiechu założyła cokolwiek. Za to diablicy coraz bliżej było do ataku niepowstrzymanego chichotu.
- Poznałam twoją nową koleżankę, synku. Jestem zaskoczona, ale bardzo się cieszę. – tanecznym wręcz krokiem również wyszła poza „intymny obszar” anielicy. – Kiedy ślub?
- Matko, błagam cię! - młody diabełek zasłonił twarz rękawami, czując że koloryt jego twarzy przypomina dojrzałego pomidora. – Poznaliśmy się przypadkowo. Razem ze swoim przyjacielem miała zostać skazana na śmierć, ale ich uwolniłem. – przerwał, zastanawiając się nad tym, jak streścić cały ten bieg wydarzeń, kiedy na przemian straszył ich wizją egzekucji, wyzwalał, zniewalał i próbował zabić. Jednak ich bezsens zmusił go do użycia jednego właściwego słowa. – Poniekąd. Rozstaliśmy się w przyjaznych stosunkach i pragnąłem zaprosić ją na dzisiejszy bal, jednak jak przybyłem do jej domu, on stał w gruzach, więc teraz jest moim ona moim gościem. – odetchnął głęboko. Jednak jakoś udało mu się opowiedzieć w kilku zdaniach to co trzeba.
Mikatsuki pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Rozumiem. Ale kiedy ten ślub? - zażartowała raz jeszcze. Załamany wzrok syna dał jej jednak do zrozumienia, że nie powinna przeginać. – Ale chyba ci się podoba, no nie, Shiroś?
W tym momencie dziewczyna wyszła i zamknęła za sobą drzwi, wciąż będąc zażenowaną. Niepewnie spojrzała na matkę i jej syna.
- Skoro jest twoją przyjaciółką, to także i naszą, więc niech śniadanie zje z całą naszą rodzinką! - kobieta klasnęła w dłonie, gdy w jej głowie zrodził się taki pomysł.
- Nie sądzę, by ojciec był szczęśliwy. – mruknął Shiro, świadomy tego, że mama już go nie słucha.
Zadowolona, podreptała korytarzem, nucąc pod nosem wesołą melodię.


Nie byli w stanie wymówić ani słowa. W krępującej ciszy dotarli do jadalni, na polecenie Shiro dostawiono jeszcze jedno nakrycie i zasiedli przy stole. Jednak ktoś już tam siedział, z manieryzmem malując swoje paznokcie na złoto.
- Co to za laska? - rzuciła Kiniro, nie podnosząc wzroku. Lakier mimowolnie rozlewała na stole dookoła swoich palców. -  Czyżby mój aspołeczny braciszek znalazł sobie dziewczynę?
- Też miło mi cię widzieć, siostro. – odparł Shiro, siląc się na spokój. – To jest Elda, i nie jest moją dziewczyną, do twojej wiadomości.
- Jeśli tak, to chyba pamiętasz, że ze służbą, i to nawet taką bliską, jak na przykład moi chłopcy – zakręciła buteleczkę lakieru i wymownie spojrzała na brata – nie jemy przy jednym stole?
- Nie jestem służącą, tylko przyjaciółką Shiro! - warknęła Elda, czując się traktowaną przedmiotowo. Mała diablica uniosła brwi.
- I ty chcesz się przyjaźnić z tym dziwakiem, dziewczyno? Jakim cudem wy się w ogóle poznaliście, kiedy? - zamrugała, udając zainteresowanie.
- Nie twoja sprawa, siostro. – starszy brat miał dość jej obecności po zaledwie minutowej wymianie zdań. – A na to, by Elda zjadła z nami, zezwoliła matka.
Dziewczynki bacznie się sobie przyjrzały, z dystansu i jakoś ze względnym zaufaniem. Pierwsza odezwała się Kin.
- No dobrze, ja nic nie mówię. „Starszy” nie raczył mnie przedstawić. – uśmiechnęła się. – Nazywam się Kiniro Tsuki. Mam nadzieję, że nie będziesz mi grała na nerwach.
Anielica już otwierała usta, by odeprzeć złośliwości blondynki, ale w tej chwili nadeszła Mikatsuki i lekko jak piórko zajęła swoje miejsce, uprzednio całując swoją córeczkę na dzień dobry.
- Tatuś za chwilę przyjdzie. – rzekła diablica. -  Znów wściekł się na kran w łazience.
- Znowu kapał? - spytała Kiniro.
- I ojciec zniszczył pewnie połowę łazienki? - dodał Shiro.
- Owszem. – Mika załamała ramiona. – I po raz kolejny trzeba będzie wzywać hydraulika. Na szczęście szybko uspokoiłam waszego tatulka. – nerwowym nieco odruchem wyrównała złote sztućce leżące przed nią na stole. – Ale powinien zacząć panować nad tymi wybuchami gniewu.
- Jakimi znowu wybuchami gniewu?!
Pan domu wszedł do jadalni ciężkim krokiem. Wściekłość wyryła się na jego twarzy zmarszczkami, a w jego ruchach gwałtownością i agresją. Krzesło o mało co się nie zarwało pod jego ciężarem, gdy klapnął na nie bez jakiegokolwiek wyczucia.
- Jestem do cholery spokojny jak jakieś pieprzone jagnię! - ryknął Mangetsu. Wszyscy zebrani przy stole drgnęli. – Gdzie jest śniadanie?! Te nędzne sługusy potrzebują chyba solidnej dawki batożenia by nauczyć się punktualności!
Chyba taka uwaga wystarczyła, bo tuzin kelnerów wpadł nagle do pomieszczenia, pospiesznie zastawiając stół potrawami i uważając, by nie znaleźć się w polu rażenia swojego pracodawcy. Każdy z nich chciał jeszcze żyć, a gdyby wzrok mógł odbierać życie, wszyscy byliby już zimnymi trupami.
- Przynajmniej wszystko jest ciepłe, kochanie. – odezwała się Mika, by rozluźnić atmosferę. Jej mąż odetchnął ciężko i z niezadowoleniem przyjrzał się postawionym przed nim potrawom.
- Miały być jajka na bekonie. – burknął. – Znów ta pedalska zielenina.
- Mangetsu! Nie używaj takiego słownictwa przy stole, przy dzieciach i tym bardziej przy gościu! – oburzona diablica wskazała na Eldę. Dziewczyna chciała się zapaść pod ziemię.
Jeśli Mangetsu ją pozna...
- Chwila... To ta dziewoja co mi się naraziła, razem ze swoim rudym kolesiem. – na nieszczęście białowłosej, czart nie zapomniał jeszcze jej twarzy. Widać było, że diabeł znów gotuje się w środku. Już miał się podnieść, już miał coś powiedzieć, nie daj Boże zrobić...
- Ojcze, ona jest ze mną. Nie waż się jej skrzywdzić.
Czarnoskóry diabeł zamarł, słysząc zuchwałe słowa swojego syna. Zamrugał, jakby nie dowierzając w to, co usłyszał, po czym wygodniej rozsiadł się na krześle. Otwarł usta, zbierając słowa, ale w jego umyśle wyraźnie coś się skotłowało. Wszyscy patrzeli nań wyczekująco.
- Czyli jesteś po ICH stronie, tak? - zaczął powoli. Mikatsuki z dezaprobatą wywróciła oczyma.
- Kochanie, są przyjaciółmi, więc niech Elda tutaj zostanie. Chyba nie jesteś aż takim rasistą?
- Mam jeść przy jednym stole razem z aniołem?
- Jeśli ja, córka Szatana, mogę – kobieta skrzyżowała ręce na piesi – to ty także.
Elda czuła się skołowana, bardzo skołowana. Siedziała ze spuszczonym wzrokiem, cicho bawiąc się sztućcami. Chciała zniknąć, uciec od tej niezręcznej i nieco niebezpiecznej sytuacji. Musiała znosić przepraszające uśmiechy i niepochlebne słowa. W końcu uderzyła pięścią w stół.
- Skoro jestem tutaj niechciana, to po prostu sobie pójdę – zerwała się z siedzenia. – Wybacz, pani Mikatsuki, pomysł raczej nie wypalił.
Okręciła się w miejscu, nie wiedząc już gdzie iść, przeszła wzdłuż stołu do wyjścia.
Czyjaś ręka zacisnęła się na nadgarstku i ją zatrzymała.
- Tata jest strasznie nerwowy, ale się nie przejmuj. – Kiniro przyjaźnie uśmiechnęła się do anielicy. Nie zwolniła uścisku. – Nie przejmuj się tym zgredem i zjedz z nami, „przyjaciółko mojego brata”.

Nawet Mangetsu to wiedział: jeśli jego dzieci się w jakieś sprawie zgadzają, to gra jest warta świeczki i warto przystać na ich zachcianki. Uspokoił się i nie odezwał przez cały czas trwania posiłku.
Gdy nadeszło popołudnie, wszyscy zajęli się przygotowaniami do wyjścia, w szczególności kobiety. Mikatsuki pochłonęła się odprężającą kąpielą, do której notabene po chwili dołączył jej mąż. Kiniro kapryśnie dobierała kreacje w towarzystwie swojego haremu, ale szybko znalazła odpowiednią, a Shiro ponownie zaszył się w bibliotece. Elda została sama, otoczona wianuszkiem służek. Te przypilnowały, by jej skóra była czysta niczym łza, paznokcie wypiłowane, włosy lśniące i upięte w wymyślny kok.
W sumie, czuła się jak lalka w rękach rozkapryszonych dziewczynek. Od godziny siedziała w garderobie, a kobiety mierzyły ją, coś kroiły, szyły, a sama anielica nie miała wiele do powiedzenia. Siedziała i czekała.
Aż do pokoju pewnym krokiem nie wkroczyła Kin, już w biżuterii i wyjściowym makijażu. Niechętnie spojrzała na służbę, na projekty i wykroje sukni. Z dezaprobatą pokręciła głową.
- Nie wiesz, co ubrać? - rzuciła do Eldy. Ta wzruszyła ramionami.
- To nie chodzi o to, czy ja mam co ubrać, to raczej te drogie panie nie wiedzą, co na mnie włożyć.
- Pożyczyłabym ci coś, gdyby nie to, że jesteś ode mnie o wiele większa. – diablica z uśmieszkiem usiadła obok Eldy, lecz gdy spojrzała na jej klatkę piersiową, mina jej zrzedła. – Większa pod każdym względem.
- Bez przesady! – anielica machnęła ręką, wywracając oczyma. Kątem oka przyuważyła, że Kin grzebie w kartkach przedstawiające różne kreacje. Po odrzuceniu kilku opcji zatrzymała się przy jednej. – Co tam masz?
- Coś, co będzie na tobie dobrze wyglądać, uwierz mi. – blondynka wyszczerzyła kły. – Może nie przepadam za swoim „mości braciszkiem”, ale jako jego dama do towarzystwa masz się dobrze prezentować.


Wszystko wskazywało na to, że służba domu Silencio wyrobi się na czas i z przygotowaniem sal, a także z potrawami. Wiedzieli, że Kuuhaku jest w miarę z nich zadowolony – nie wypowiedział ani słowa krytyki. Sam jeszcze dopracowywał wszystko w kuchni, szczęśliwy, dopóki nie zjawił się Silencio ogłaszając, że jego podwładny ma wystąpić w...
- … smokingu?! Szefie, żartujesz sobie ze mnie? - chłopak rozłożył ręce. – Ja w czymś takim?! Nie będę się w stanie ruszać, poza tym nie mam zamiaru robić niczego przy gościach, tylko siedzieć tutaj, więc nie muszę się stroić jak choinka!
- Oczywiście, że nie będziesz musiał nic robić, złociutki. – wysoki czart zajrzał łakomie do lodówki. – Będziesz na tym przyjęciu jako gość, należy ci się trochę rozrywki.
- Szefie...
- Nic nie mów. – wyciągnął z odmętów zimnego wnętrza białej skrzyni kawał soczystej szynki. – Kazałem już zanieść to wdzianko do twojego pokoju. Leć i się przebieraj. – spojrzał na chłopaka figlarnym wzrokiem. – Chyba że mam ci w tym pomóc?
Białowłosy burknął coś pod nosem, zostawiając wszystkie garnki tak jak stały i wyszedł z kuchni bez słowa. Nie miał jak odpowiedzieć na te żartobliwe, aczkolwiek dla niego całkiem poważne pytanie. Trudno, na te kilka godzin zrezygnuje z wygodnej hakamy na rzecz kretyńskiego ubrania, uznawanego przez społeczeństwo za „eleganckie”.
W oddali, na skrzyżowaniu korytarzy przebiegła zgraja służących, z miotłami i kijami w dłoniach. Chłopak przystanął, zdezorientowany, po czym szybkim krokiem poszedł za nimi. Gdy miał już skręcić w prostopadły korytarz, banda przeleciała tuż przed jego nosem, tym razem w drugą stronę.
- Ej, wy! Co to ma znaczyć, co się dzieje?! - krzyknął za nimi. Ostatni z grupy odwrócił się z przepraszającą miną.
- Szczura gonimy...
- Jak to: szczura?! Skąd te paskudztwo u nas?! - warknął Kuu, biegnąc za całą resztą.
- Nie mamy pojęcia, skąd się tutaj wziął! – jęknęła pokojówka. – Ale zdążył narozrabiać w spiżarni!
- Co za cholera... A wy jednego głupiego zwierzęcia nie potraficie złapać?! Jesteście do niczego!
Z rozpędu, jednym czystym wybiciem przeskoczył nad służącymi, którzy zamarli, oniemiali. Jeszcze będąc w powietrzu, skupił energię w dłoni, wycelował w uciekające zwierzę, które widział w postaci ruchomej, szarej plamki. W stronę istotki wystrzelił gruby łańcuch i obwiązał je ściśle.
Kuuhaku zadowolony wylądował na podłodze. Szarpnął łańcuchy, te szczelniej zacisnęły się na ofierze. Coś miauknęło.
Zaraz...
- Jesteście pewni, że to szczur?
- Ona tak powiedziała. – ktoś wskazał kciukiem na kuchareczkę w grubych jak dna od butelek okularach.
- No ładnie. – podszedł do żelaznego zwoju, powoli rozluźniając uścisk, po czym całkowicie go rozwinął, a łańcuch jakby z powrotem schował się w dłoni diabła. Na ziemi leżało przerażone, małe kociątko. – Idioci! Zająć się czymś pożytecznym i nie pokazywać mi się na oczy, jeśli wam życie miłe!
Tamci uciekli w popłochu, wiedząc, że z Kuuhaku nie ma co zadzierać. Ten delikatnie wziął puchatą kuleczkę na ręce. Kotek był malutki, rozdygotany z przerażenia i obolały. Na szczęście łańcuchy nie połamały mu niczego ani nie zwichnęły. Chłopak łagodnie pogłaskał główkę malca.
- Wybacz mi, przyjacielu. Mało brakowało, a bym cię skrzywdził.
Zaniósł biedaka do swojego pokoju, ułożył na prawie nigdy nie używanym łóżku. Przyniósł jeszcze miskę mleka i puszkę sardynek. Był diabłem i współczucia nie powinno być w nim za grosz, ale czuł, że musi się zająć tym uroczym sierściuchem. Dzieciakiem, który narobił sobie kłopotów, i mógł skończyć bardzo źle, gdyby ktoś z litości w czas by mu nie pomógł. Tak, ten kotek był bardzo podobny do Kuuhaku samego w sobie.
Dopiero po chwili, gdy kot zasnął najedzony i z poczuciem bezpieczeństwa,  diabeł zauważył wiszący w szafie smoking i białą koszulę. Z rezygnacją założył je na siebie, czując się jak ostatni kretyn. Przyjrzał się swojemu odbiciu w małym lustrze na ścianie. Tak, wyglądał bardzo kretyńsko, jak hipis udający Jamesa Bonda. W sumie, samo to porównanie jest jeszcze bardziej kretyńskie. Z nadzieją, że to coś da, spiął włosy w kuc. Wyglądało to znośnie.
Ostatecznie spojrzał na krzywo wiszący zegar na ścianie. Imprezę czas zacząć.


Nawet przez betonowe ściany czuł, że gdzieś tam, niedaleko istnieje jeszcze godne pożywienie. Pełne tego, co jest sensem jego istnienia, pełne tych wartości, które dawały mu życie. Ale nie mógł nic zrobić, by przyszło do niego. Mógł jedynie pragnąć i z tym pragnieniem wegetować dalej.
A niech to.


========

Tym razem to tyle, na maturze życzcie mi powodzenia i...


jakiś starszy art piekielnego rodzeństwa, kreska rodem z "Panty&Stocking" (schrzanione skanerem i moim nieudolnym kolorowaniem)



oraz to co widnieje na nowym szablonie, ale w wersji z dA która wg. Serka traci urok. Zgadzam się xD

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ VI - Drosera rotundifolia

Niestety. Niby mam pomysł, ale weny ni widu ni słychu. Mogę gadać, że matura, że to, że tamto - BZDETY! jestem nieszczęśliwą wyznawczynią przysłowia "miej wyjebane a będzie ci dane". Z tym, że to się na mnie niebawem boleśnie odbije.
Tytuł rozdziału to łacińska nazwa rośliny należącej do rodziny rosiczkowatych. Przypomina mi kogoś...
Że nie mam zbyt wiele do powiedzenia, idziemy! =3

アディオスエデン!
adios eden!

========

Kiedy nad ranem Elda zdecydowała się jednak przespać, rzeczywistość nie chciała dać za wygraną. Gdy elektroniczny zegarek wskazywał godzinę siódmą rano, do drzwi jej mieszkanka rozległo się pukanie, nerwowe i gwałtowne. Anielica jęknęła z niewyspania, zsunęła się z łóżka, poprawiając rozczochrane włosy. Niechętnie otwarła drzwi.
- Czego? - mruknęła sennie. Przyjrzała się niespodziewanemu gościowi, zamrugała oczyma, otwarła je szeroko, po czym...
Zatrzasnęła drzwi.
Zdyszana z przerażenia usiłowała zamknąć zamek, ale uderzenie od zewnątrz nie tylko rzuciło nią o ścianę, ale i też wyrwało drzwi z framugi. Dziewczyna, rozbudzona przez adrenalinę, zmaterializowała muszkiet i już miała strzelić w majaczącą pośród pyłu i gruzu sylwetkę. Jednakże przeciwnik był szybszy od niej. Ku niej, jakby znikąd wystrzelił tuzin łańcuchów, szczelnie oplatając jej ciało i miażdżąc broń w jej ręku. Krzyknęła z bólu, ale metal odciskający się na jej ciele nie zwolnił uścicku. Łańcuchy żyły własnym życiem, podobne do węży. Utrzymywały ją w umownym pionie metr nad podłogą, jednak jakby do żartu: do góry nogami.
- Czyli to jednak ty. Wiedziałem. – usłyszała znajomy, szyderczy głos. Zmarszczyła brwi.
- Przyszedłeś mnie dzisiaj dobić? - warknęła. Nie pozostawało jej nic innego niż zgrywać odważną. Napastnik wszedł leniwie do środka, rozglądając się z pogardą. Nieco poznała się już na tym facecie: jeśli raz się mu podpadnie, będzie cię traktował jak śmiecia już zawsze.
- Wiesz, początkowo miałem taki zamiar. Jeszcze się zastanawiam. – łańcuchy podniosły ciało anielicy wyżej, tak by mógł spojrzeć jej prosto w oczy. – W końcu cię złapałem, Eldo.
- Najwyraźniej, Kuuhaku. Raz miałam pecha.
Diabeł wyszczerzył kły. Więzy zacisnęły się jeszcze bardziej i z impetem uderzyły dziewczyną o ścianę.
- Ciągle zmieniasz mieszkania, podpinasz się pod nasze kable i kradniesz to, co ci się nawet nie należy. O płaceniu nie wspominam. – chłopak kopnął w stary telewizor. Ten wywrócił się, a szkło kineskopu rozsypało się po podłodze. – I wszystko po to, by zasilać ten szmelc? Jesteś skończoną kretynką.
- Nie obwijaj w bawełnę, gadaj czego chcesz. – odezwała się Elda. Jej głos był słaby i drżący ze strachu.
- Wypuszczę cię wolno aniołeczku. – teraz Kuu rozsiadł się na jej jeszcze ciepłym łóżku. – Masz trzy dni. Jak do ciebie przyjdę, masz oddać całą należność za elektryczność którą ukradłaś. A że jestem dzisiaj w nastroju, to będzie tylko tysiąc złotych monet.
- Tysiąc?! - wykrzyknęła. – Nie mam ani dziesięciu!
- Twój problem. – rozłożył ramiona w geście teatralnej bezradności. – Za te trzy doby masz mieć hajs, albo pogadamy inaczej. – metaliczny brzęk łańcuchów przypomniał o sobie. -  Ale bez sztuczek, nawet jeśli uciekniesz – diabeł wstał, wolnym krokiem zbliżył się do dziewczyny. Z udawaną delikatnością pogładził jej policzek. – znajdę cię wszędzie, suko.


Pani domu skrupulatnie przeglądała pocztę. Nie mogła liczyć na męża, który wręcz brzydził się czytaniem. Cóż, mimo bogactwa i szlacheckiego tytułu, Mangetsu był całkiem prostym mężczyzną i zrzucenie niektórych obowiązków na Mikatsuki było wskazane.
Głównie faktury, informacje dotyczące rynku i inne handlowe bełkoty. Ale ta kobieta cechowała się, w przeciwieństwie do małżonka, nienaganną cierpliwością, więc z uśmiechem trawiła tę piekielnie nudną lekturę, podśpiewując pod nosem. Siedziała wygodnie na karminowej kanapie, w kominku trzaskał ogień. Salonik był wypełniony gustownymi mebelkami i bibelotami, które czyniły go nader przytulnym. Pełnią rozkoszy była porcelanowa filiżanka kawy na stoliczku, z której kobieta raz po raz popijała.
- Ah, tutaj jesteś.
Mangetsu z trudem zmieścił się w skromnych drzwiach i wszedł do salonu. Zasiadł obok Miki i ogarnął żonę ramieniem. Ta, nie odrywając wzroku od listów, nadstawiła policzek w oczekiwaniu na buziaka. Ale jej mąż zdecydował nie poprzestawać na czymś tak prozaicznym, łagodnie podniósł jej podbródek i ucałował soczyste usta swojej ukochanej kobiety.
- Co nowego piszą? - starał się być chociaż trochę zainteresowanym korespondencją.
- Nic, co by cię zaciekawiło, czekoladko. – przerzuciła kilka kopert. Zwykłe, formalne, granatowo-białe. – Coś chciałeś?
- W sumie, to ty dzisiaj szybko zwinęłaś się z łóżka. – uśmiechnął się. – A wczoraj marudziłaś, że nie masz się do kogo przytulić jak wstaniesz, czyż nie?
- Widzisz, jak to jest? - wtuliła się w tors męża. Listy nagle przestały ją interesować. – Lepiej jest, jak się budzi obok ukochanej osoby.
- Urocze, że jesteś taka romantyczna nawet po tych kilku mileniach, i to spędzonych ze mną. – czarnoskóry diabeł ze śmiechem przytulił mocniej Mikę, całując ją jak najlepiej tylko potrafił. Ta bez oporu poddawała się każdemu dotykowi. Chwilę uniesienia przerwał lokajczyk pukający nieśmiało do drzwi.
- Przepraszam, Pani.. Panie...? - wsunął się do pokoju. Mordercze spojrzenie Mangetsu przeszyło go od stóp do do głów. Jeśli chciał wyjść stąd żywy, musiał się spieszyć.
- Czego chcesz?! - warknął czart, odrywając się od warg żony.
- Przyszedł list.. a pani Mikatsuki właśnie czytała.. więc.. ale nie wiedziałem.. że państwo..
- Dawaj go tutaj i wynoś się, pókim dobry.
Służący pospiesznie wykonał polecenie i ulotnił się w mgnieniu oka. Mika, jakby nigdy nic, poprawiła włosy i usiadła, biorąc list do ręki.
- Nie dokończymy? - Mangetsu załamał ręce. – Miałem nadzieję na coś więcej...
- Szybki numerek? Może raczej w mniej publicznym miejscu, dobrze? - sprawnym ruchem długiego paznokcia otwarła przesyłkę. Już sama koperta była fascynująca: wykonana z papieru czerpanego, dość finezyjnie ozdobiona maleńkimi ornamentami. Rozłożyła kartkę, z tego samego papieru, którą znalazła w środku. Wczytała się w pięknie postawione litery, co chwilkę odpychając zerkającego jej przez ramię męża. Nie lubiła takiego podglądania.
- I co to jest takiego?
- Zaproszenie. – podsumowała, gdy przeczytała już całą zawartość. – Don Silencio zaprasza nas na jutrzejszy bankiet, w ramach przeprosin za te ostatnie awarie. Ma jednak gest.
- Nie ma mowy, moja stopa nie stanie w domu tego... - korcące spojrzenie Miki zamknęło mu usta, chociaż pewnie mniej lub bardziej obraźliwe słowo miał już na końcu języka. – Jak ci zależy, to idziemy. Ale bez dzieci.
- Z dziećmi, kochanie, z dziećmi. – uśmiechnęła się przesłodko. Jej mąż tylko westchnął.
- Oczywiście. Z dziećmi.


Bankiet? Jutro? Nie widział w tym większego problemu. Jednak w głowie Shiro zalśniła taka myśl, która odbierała mu oddech w jego diabelskich płucach. Samo wykonanie tego pomysłu przekraczało jego możliwości. Czy da radę? Nie wiedział.
Niech dla matki i ojca to będzie niespodzianka. Może i potrafił pokonać dowolnego wroga bez wysiłku, ale zaproszenie dziewczyny, a tym bardziej anielicy, mogło sprawić, że zamiast stonowanego głosu z ust blondyna popłynie jękliwy bełkot. Rodzice o tym wiedzieli, więc wolał nie zakładać z góry, że mu się uda. Jeszcze tego brakowało, by ojciec dołączył do Kiniro w uszczypliwych uwagach.
Otwarcie odpowiedniego portalu nie było trudne, wystarczyło, że dostatecznie skupił się na Eldzie samej w sobie, a przejście powinno otworzyć się tuż obok jej domu. Myślenie o tej dziewczynie od kilku dni nie było dla niego wyzwaniem. Twarz, uśmiech i chcąc nie chcąc obraz jej ciała. Z trudem powstrzymywał nieczyste myśli.
Portal otworzył się pośrodku uliczki. Chłodne, podobne do tego w Niebie powietrze uderzyło w nozdrza młodego diabła i wywołało dreszcz. Był przyzwyczajony do wysokich temperatur w Piekle, a Helliada wydała mu się „tropikalna” niczym Syberia. Kuląc się z zimna, spojrzał przed siebie, za siebie, na boki. Otaczały go identyczne, monochromatyczne bloki, poza tym ani żywej duszy. Czyżby portal wywiódł go w pole?
Jego wzrok przykuły kłęby pyłu na końcu uliczki. Wpierw ciekawie, ale powoli ruszył w tamtą stronę. Z każdym krokiem był coraz bardziej pewien, że słyszy czyiś szloch. Szary pył powoli opadał, a zza brudu wyraźnie było widać gruz. Ściana wejściowa jednego mieszkania była w całkowitej rozsypce. Pośród tego, co kiedyś było pokojem, kulił się białowłosy aniołek.
- Elda, to ty?
Przeskoczył  kilka zagradzających mu drogę kamieni i ukląkł obok dziewczyny. Ta nieśmiało podniosła głowę. Była całkowicie brudna, a jej twarz czerwona i spuchnięta od płaczu. Blondyn czuł jak jego serce jednocześnie bije z radości i strachu. Znalazł tę dziewczynę, ale za to w jakim stanie. 
- Cześć, Shiro. – Elda uśmiechnęła się słabo. – Widzę, że naprawdę nietrudno mnie znaleźć...
- Co się tutaj stało? - odgarnął włosy z jej poczerniałej twarzy. Ślady przepływających łez utworzyły jasne linie na policzkach.
- Nie ma co gadać. – chlipnęła raz jeszcze i wtuliła się w jego ramię. Shiro mimowolnie zaczerwienił się aż po uszy. – Nie mam już dachu nad głową, to tyle. – jej głos nadal drżał, chociaż starała się powstrzymać dalszy płacz. – A ty, co tutaj robisz?
- Zabieram cię stąd, natychmiast. – przycisnął zapłakaną Eldę do siebie. Nie miał pojęcia o pocieszaniu, ale solidne przytulenie wydało mu się odpowiednie. – Miałem zamiar cię zaprosić... Na coś... Ale w zaistniałej sytuacji, zamieszkasz u mnie.
Nie czekał na odpowiedź, pozytywną czy odmowę. Podniósł się, pewnie ściskając ciało anielicy w ramionach. Ta, zaskoczona, oblała się rumieńcem, zamrugała oczyma, zawstydzona, ale nie rzekła ani słowa. Wprawdzie była zbyt poturbowana żeby być księżniczką, jej książę przyszedł pieszo, a zamiast drogiej komnaty były tylko resztki ścian.
Mimo to czuła się, jakby przyjechał po nią królewicz na białym koniu.


Służba domu Silencio na kilka godzin odetchnęła z ulgą. Nareszcie nikt nie krzyczał, więc zaczęto pracować w naturalnym tempie, lecz znaczna większość postanowiła zorganizować sobie grupową przerwę. Ot, szef nawet nie zauważy. Polało się kilka kaw, a nawet mocniejszych trunków. Rzadko zdarzało się, żeby Kuuhaku spuszczał z oczu obsługę tego pałacyku. Nie ulegało wątpliwości, że w domu bogatego diabła nikt nie przepadał za tym chłopakiem. Szczerze mówiąc, był dozgonnie znienawidzonym kamerdynerem.
Sielanka nie trwała jednak zbyt długo. Gdy Kuu ledwie przekroczył bramę posiadłości późnym popołudniem, pierwszą rzeczą za którą się zabrał było uczynienie niezbyt przyjemnego wykładu ogrodnikowi na temat obcinania i nadawania kształtu krzakom, a w końcu odepchnął zdezorientowanego faceta z nożycami i na własną rękę zajął się pielęgnacją ogrodu. Szło mu to zdecydowanie lepiej i szybciej.
Gdy wreszcie udało mu się dotrzeć do budynku, zwyzywał nieudolną pokojówkę, niedokładne sprzątaczki i kucharza, który, zdaniem chłopaka, nie potrafił gotować. Przygotowywaniem obiadu i ciasta zajął się sam, pod nosem klnąc na cały personel, który najchętniej by zwolnił i zamienił na samego siebie. W pośpiechu zabrał się za zmywanie naczyń, kiedy mały, krępy pomywacz zbił kolejny talerz.
Kątem oka zauważył, jak Silencio zakrada się do lodówki i ciekawie zagląda do środka.
- Obiad będzie. Nie podjadaj pan. – Kuuhaku burknął bezceremonialnie. Wielki diabeł westchnął i zatrzasnął drzwiczki.
- A przywitać się to nie ma komu? - rozejrzał się po kuchni. Garnki i patelnie porozkładane na spokojnie płonących palnikach, w piecu powoli piekło się ciasto. Jak na taką ilość gotowania mogłoby się wydawać, że syfu będzie co niemiara. Błąd, pomieszczenie lśniło czystością.
- Dzień dobry, szefie – mruknął Kuu. – Po prostu jestem zajęty, przepraszam.
- Wiesz, wystarczy, że wrócisz, a cały dom funkcjonuje inaczej. Ja wiem, że się starasz – Silencio zajrzał pod losową pokrywkę – ale nie przesadzaj. Magdalenka, wiesz, ta blondynka od pościeli, siedzi w kącie i płacze.
- Nie wykonuje swoich zadań jak należy. Trzeba było ją ustawić do pionu. – odłożył ostatni umyty talerz. – Ogólnie, gdyby nie ja, ten dom byłby jednym wielkim burdelem. – skrzywił się. – Nie, to JUZ JEST jeden wielki burdel.
- Nie pozwalaj sobie, młodzieńcze! – Silencio starał się być stanowczym. – Przerabialiśmy to już kilka razy: nie możesz wszystkich terroryzować. Nawet zauważyłem że kelnerzy stoją równo od linijki przy posiłkach!
- Chcę tylko, żeby było idealnie. – białowłosy odsunął swojego szefa od pieca, sprawdził coś w jednym, drugim garnku, doprawił.
- Ideały nie istnieją.
- Ale należy do nich dążyć. – zamieszał tylko jeszcze sos i oparł się o blat stołu. – To wszystko, szefie?
- No, nie wszystko. – Silencio poprawił włosy. I tak były już uraczone ogromną ilością żelu, ale nie daj Szatanie jakiś włosek wymsknął się z ugładzonej fryzury. – Podobno wróciłeś cały ubabrany. Pytanie brzmi: gdzie byłeś, co robiłeś i kiedy tyś się umył, chłopie?
- Wystarczą trzy minuty w łazience i jestem gotowy, nie to co niektóre tutejsze pokojówki. – wzruszył ramionami. - Pamiętasz, szefie, że ktoś się nielegalnie podpiął pod nasze kable i nas okradał? Teraz już nie będzie. – Kuuhaku wyszczerzył kły. – Zdarzało się to już nie raz i to zawsze była ta sama osoba, ale teraz udało mi się ją dopaść.
Silencio niepewnie spojrzał na podopiecznego.
- Coś ty narobił, Kuu?
- Nikogo nie sprzątnąłem, spokojna głowa. A, proszę zmniejszyć ogień pod tamtym garnkiem.. dziękuję. „Pobawiliśmy” się trochę, ale trupów nie ma.
- Mam nadzieję. Ile razy ci mam mówić, że te kilka drobniaków nie jest warte tego całego zachodu?
- Wiem swoje, szefie. Wiem swoje. – chłopak wyciągnął z pieca gotowe już ciasto. Przez różnorodne zapachy kuchni przedarła się słodka, rozkoszna woń.
- Mądrala, jak zwykle. To ja czekam na ten obiad na górze. – Silencio obrócił się na pięcie i skierował się do drzwi. – A, jeszcze jedno. Zaprosiłem tego całego Mangetsu na jutro, na taką małą imprezkę. Razem z jego rodziną. I kilka innych osób. Kilkanaście... dziesiąt.
Za jego plecami rozległ się brzdęk upuszczanej kielni.
- Tak z dnia na dzień?! I teraz mi to mówisz, szefie?! - chłopak załamał ramiona. – Zdajesz sobie sprawę, ile z tym jest roboty?
- Wymyśliłem to tak na spontan. – rzucił. – Wierzę, że sobie poradzisz.


Elda dostała własny pokój. Co ja mówię, własną komnatę, dostojną i ozdobną, będącą częścią apartamentów Shiro. Zaraz gdy przeszło się przez pomieszczenie, mijając piękną komodę, toaletkę, stoliczek do kawy i łoże z baldachimem, przez wysokie, uraczone płaskorzeźbami drzwi przechodziło się do prześlicznej łazienki. A w ogromnej wannie z jacuzzi anielica wręcz się zakochała. Początkowo mówiła, że nie trzeba, że taki luksus ją przytłacza, że nie może, ale wanna ją złamała.
Gdy wymyła się i wygrzała w wodzie pachnącej wszelkimi orientalnymi perfumami, owinięta jedwabnym szlafrokiem znalazła na łóżku trzy nowe sukienki. Ta bezinteresowna uprzejmość Shiro zawstydzała ją, ale nie miała innego wyboru, niż ją przyjąć z cichym podziękowaniem. Do tego chłopak był na tyle miły, iż nie zadawał pytań o to, co się stało z jej mieszkaniem, póki ona sama nie zacznie tego tematu. Ubrała jasnoniebieską sukienkę, z krótkimi rękawami i plisami u dołu, założyła też sznurkowe sandałki.
Jak dobrze zapamiętała, w tym pałacu można było się solidnie pogubić, toteż znalezienie Shiro zajęło jej sporo czasu, a niesamowita cisza we wszystkich pomieszczeniach przyprawiała ją o dreszcze. Wszędzie panowała sterylna, czysta biel okraszona perlistym poblaskiem. Dziewczyna zawędrowała do biblioteki. Ale nie jakieś tam, przytulnej, małej biblioteki.
Nigdy nie widziała tak pokaźnego zbioru ksiąg. Te ciasno wyściełały półki regałów pnących się do samego sufitu, tak odległego iż freski, którymi został pokryty, były prawie niewidoczne. Tu i tam ustawiono przesuwane drabiny, kręte schody by wejść w wyższe partie biblioteki. Elda niepewnie przekroczyła próg tego swoistego sanktuarium, próbując ogarnąć wzrokiem pomieszczenie. W jej nozdrza uderzyła charakterystyczna woń starych książek. Kiedy spojrzenie dziewczyny zeszło na ziemię, ujrzała na środku sali rozłożysty fotel, na którym zasiadał Shiro, pochłonięty lekturą szekspirowskiego dzieła. Słysząc stukot obcasów, podniósł głowę.
- Widzę, że ubrania się spodobały. – uśmiechnął się nieśmiało. Anielica odpowiedziała tym samym.
- Są śliczne, dziękuję. Jesteś zbyt miły. – na twarzy Eldy pojawił się rumieniec. Usiadła obok diabełka. Fotel był dość duży, by ich pomieścić, i dość mały, by trzymać ich ciasno przy sobie. On czuł jej biodra przyciśnięte do jego własnych, ona ciepło jego ramienia na swoim. Zawstydzeni, nie byli w stanie na siebie spojrzeć.
- Nie dziękuj. Robię to co uważam za słuszne. I tak chciałem cię zaprosić, Eldo. – przełknął ślinę. – Zaprosić... na bankiet.
Dziewczynka ukradkiem rzuciła okiem na Shiro, po czym jej wzrok ponownie zawędrował hen daleko.
- Nie znam się na takich przyjęciach. Nie nadaję się do towarzystwa. – nerwowym ruchem odgarnęła włosy.
- To nie będzie zbytnio wyborowe towarzystwo, zapewniam. – kierowany nagłym impulsem, otoczył anielicę ramieniem. Zbliżył się do niej na tyle, by poczuć jej zapach. – Poza tym dobrze się stało... Znaczy, nie stało się dobrze, ale... - zaczął plątać się w słowach. Tego obawiał się od samego początku. - Przynajmniej od razu znalazłaś schronienie nad głową po tym... cokolwiek się stało z twoim mieszkaniem.
- Nie chcę o tym mówić, ale to i tak moja wina. – Elda wtuliła się w chłopaka. – Ale na przyjęciu narobię ci wstydu, na pewno.
Shiro wziął głęboki oddech, czując jak pewne słowa, mimo iż same cisnęły się na język, swoim ciężarem przytłaczały całe jego ciało.
- Eldo... - zaczął cicho. – Nie przyniesiesz wstydu, a swoją urodą i pięknem będziesz... jak klejnot... cudowna ozdoba.
- Ah, przestań! - gdy buraczany odcień ogarnął już całą twarz Eldy, ta chciała się zerwać z fotela, tak by Shiro nie zobaczył jej zakłopotania.
Jednak delikatny uścisk dłoni na jej ramieniu jakby sparaliżował jej zmysły, a anielskie serce zaczęło mocniej bić. Po chwili poczuła nieśmiały pocałunek na swoim policzku.
Zrezygnowała z ruszania się gdziekolwiek.


========

dość na dzisiaj. oczywiście na bonus nieco artów.. znaczy jeden, tylko.


zjadłabym. serio, zjadłabym.
Kuu, jesteś badassem =3
i lokajem. ueh xD


a teraz....

tak Elda wyglądała w trzecim akapicie:


i tak bym to widziała xD

see ya!

niedziela, 3 marca 2013

ROZDZIAŁ V - Adhibe rationem difficultatibus

Odnoszę wrażenie, że od ostatniego rozdziału minęły wieki. Jest w tym trochę prawdy, ale działo się tyle, że mogę sobie wybaczyć miesięczną przerwę. Za to nie mogę sobie wybaczyć, że znów nie zrobiłam w kierunku zwiększenia ilości czytelników. Cóż, czas poddać się O-pieprz'owi. Mam jakiś sentyment do tej ocenialni...
Dzisiejszy rozdział to kolejne 6 stron A4 o niczym. Oprócz tego że pojawiają się kolejni nowi panowie, mniej lub bardziej ważni, jest o niczym. Czyli bawcie się dobrze! :3

俺はすべて一人でやりたい。
ore wa subete hitori de yaritai.


========

W słuchawce pozostał tylko przeciągły, jednostajny dźwięk. Wzruszył ramionami i odłożył telefon na miejsce, by dokończyć to, w czego właśnie był trakcie.
Roznegliżowana sekretarka wręcz zwijała się z rozkoszy w jego ramionach. Nie po raz pierwszy i także nie ostatni. Jeszcze kilka pchnięć wystarczyło, by wypełnić kobietę po brzegi. Wymęczona i szczęśliwa, nie miała siły ruszyć się z blatu biurka. Z uśmiechem wstał i ubrał się. Seks z rana, kilka razy po południu, wieczorem mała orgia. Nie, nie uważał tego za nic nieodpowiedniego.
Nieposkromiony popęd seksualny był czymś, za co znano Dona Silencio. Jako milioner, mógł sobie pozwolić na marnowanie czasu na cielesne przyjemności. Jego elektrownia, lub raczej „fabryka elektryczności”, zasilała trzy ćwierci Piekła i nie tylko, od kilkuset lat, przynosząc ogromne dochody, za które stać go było na ogrom służby w jego średniej wielkości pałacyku. Większość znał „dogłębnie”.
Sam Silencio był diabłem, a co go z dala wyróżniało: ogromnym. Jego wzrost był bliski trzech metrów, gdyby tego było mało, zwykł nosić buty na maksymalnie wysokich obcasach. W sumie, wyglądał dziwacznie. Miał ciało muskularnego mężczyzny po czterdziestce, włosy w połyskliwym odcieniu szarości odgarniał do tyłu, czasem też używał maskary, co było już naprawdę rażące. Może chociaż nie tak, jak jego fioletowy płaszcz. Ten element stał się kroplą przepełniającą kielich i naprawdę nie było wiadomym, czy ten osobnik woli kobiety czy może raczej mężczyzn.
- I jak, podobało się? - rzucił wesoło do sekretarki. Ta, wciąż nie mogąc złapać oddechu, tylko pokiwała głową. Powoli zapinała guzik za guziczkiem – To się cieszę, kochana, za tydzień powtórka. Wytrzymasz, prawda?
Zatrzymał się przy drzwiach z dłonią na klamce. Z rozmarzeniem przyglądał się kobiecie, zastanawiając się, czy nie powtórzyć tego „numerku”. Jednak zanim zdążył się zdecydować, drzwi otwarły się gwałtownie, wyrywając mu klamkę z ręki. Sekretarka pisnęła, starając się kurczowo zasłonić.
- Szefie, możesz mi powiedzieć, co ty do cholery wyprawiasz?!
Pretensje uderzyły w starego „Casanovę” jak rozpędzony czołg. Był nieco zaskoczony tym nagłym najściem.
- Co się takiego stało, Kuu?
- Co się stało?! Jeszcze się pytasz, szefie? Czy ja naprawdę muszę tu robić wszystko za wszystkich?
Do gabinetu wparował chłopak, na oko można było dać mu ludzkie siedemnaście lat. Był w miarę wysoki, na sobie miał tylko przyciętą pod kolanami czarną hakamę; starannie rzeźbione przez długotrwałe treningi tors, brzuch i ramiona pozostawały nieskalane odzieniem. Białe włosy zapuścił aż do pasa, ale najwyraźniej nie miał czasu ich czesać, a pojedynczy kosmyk sterczący na czubku jego głowy żył własnym życiem, kołysząc się na boki. Chociaż twarz młodzieńca była całkiem przystojna, oznaki przemęczenia i braku zdrowego snu wyraźnie się nań zaznaczyły. Mimo tego zielone oczy wciąż pozostawały pełne determinacji i energii. Mógł się poszczycić długimi, ostrymi rogami, za to końcówka jego ogona była pokryta bliznami i wyszczerbiona: wyraźnie było na niej widać ślady kłów.
- Słuchaj no, szefie! – chłopak pogroził Silencio palcem. – Właśnie mieliśmy kolejny spadek napięcia na hali, a ty, zamiast okazać chociaż trochę zainteresowania, po prostu... - wskazał dłonią na sekretarkę. Z zażenowania zabrakło mu słów. – I ja się pytam: kto tu jest nieodpowiedzialnym smarkaczem?!
- Ej, ej, Kuuhaku, przystopuj trochę! – Silencio położył dłoń na ramieniu białowłosego diabła. Ten nieco ochłonął, jednak nadal sprawiał wrażenie co najmniej obrażonego. – Naprawiło się samo, więc nie ma o co się...
- Samo? Gdyby nie moja interwencja na hali to nie ruszylibyśmy dalej! - chłopak ryknął swojemu szefowi prosto w twarz. – Są jakieś priorytety, do jasnej...!
- Dobrze już, dobrze. Przepraszam. – westchnął olbrzym. – Pójdę zaraz sam sprawdzić, co się tam stało. Zadowolony?
Kuuhaku złożył ręce na piersi, morderczym wzrokiem wpatrując się w Silencio. Taki to był typ. Albo się będzie robiło to, co rozkaże, albo...
- Poniekąd. – warknął. - Ale jeszcze raz taka akcja...
- Zwolnisz mnie, chłoptasiu? - ze śmiechem rozczochrał włosy Kuu. – Ale się nie denerwuj, nie ma o co. Już ten Mangetsu, co dopiero dzwonił, jest o wiele spokojniejszy od ciebie.
- Dzwonił? On? - chłopak załamał ręce. – Pięknie! A ty w tym czasie... No. – obrzucił kobietę niechętnym spojrzeniem. - Jeszcze trochę i stracimy najlepszego klienta! Czy to naprawdę takie trudne do zrozumienia?
- Rozumiem, młody, rozumiem. Weź sobie coś na uspokojenie. – Silencio ruszył do wyjścia. Kuuhaku podreptał za nim, pozostawiając sekretarkę samą sobie. – Ostatnio jesteś coraz bardziej nerwowy, wiesz? Martwię się o ciebie.
- Zupełnie bez potrzeby. – chłopak machną ręką. – Nie mam czasu się nad sobą użalać. A właśnie, za pół godziny obiad, a za godzinę rozmowa z nowym inwestorem. Proszę się więc sprężać.
- Podziwiam cię, Kuu. – uśmiechnął się mężczyzna. - Pamiętasz wszystko, robisz wszystko. Kochany z ciebie dzieciak.
Chłopak przystanął.
- Kochany?
- Nie zrozum mnie źle! – Silencio pociągnął go za sobą. – Chodziło o coś w stylu „niezastąpiony”. Nie mam pojęcia, co bym zrobił, gdybym nie miał ciebie.



Zza betonowych ścian, oddzielających go od reszty świata, nie dochodził żaden dźwięk. Ni mniej ni więcej miał pojęcie, co się dzieje poza tym zimnym więzieniem, ale i tak nikt tu nigdy nie wchodził, a i jemu zapewne nigdy nie będzie już mu dane stąd wyjść. Był wrakiem, cieniem samego siebie. Ten wrak oświetlała ogromna lampa, umieszczona nad nim, by utrzymać go przy życiu. Liczne kable i rury, które wychodziły ze ścian, brutalnie wbite w jego ciało, wykorzystywały pasożytniczo jego naturalne zdolności. Pożywienie, które przezeń płynęło, było coraz gorszej jakości. Czuł, jak słabnie z dnia na dzień. Już dawno uświadomił sobie, że nie jemu wieczność pisana.
Jakąś złośliwą, nieposkromiona radość dawała mu myśl o własnym zgodnie. Ten, który zgotował mu taki los, wreszcie zrozumie wartość jego egyzstencji.



Dla Eldy czas stał się czystą abstrakcją: od chwili, kiedy zamknęła drzwi swojego ciasnego pokoiku i ujęła w ręce nieco już obdrapaną konsolę, przestała liczyć godziny, oczekując czystego relaksu i odpoczynku. Pomieszczenie było iście biednie urządzone. W żadną stronę nie szersze niż trzy metry, pod jedną ścianą obok drzwi stało proste łóżko a pod nim sterty pudełek z grami, naprzeciw brzęczał stary telewizor, jedyne źródło światła. Na wolnej ściance wisiała umywalka, resztę pokoju pokrywały większe lub mniejsze plakaty. Mieszkanku, które aż grzech tak nazywać, poskąpiono nawet najmniejszego okna.
Nie wiedziała już, w co gra, palcami poruszała machinalnie . Znała wszystko na pamięć, nie była zmuszona do większego wysiłku przy odkrywaniu takich lub innych tajemnic. Coś ciągle zaprzątało jej głowę, coś, od czego chciała się uwolnić, jednak skończyło się tylko na pobożnych życzeniach. Mimo wszystko, brnęła w to dalej, przez pół dnia, dzień lub dwa, podjadając czekoladowe paluszki, których nietkniętą paczkę znalazła pod łóżkiem. Nawet nie odczuwała zmęczenia.
Po wieczności spędzonej w jednej pozycji na ziemi, pukanie do drzwi przestraszyło ją jak wystrzał z armaty. Otrząsnęła się ze swoistego letargu i z jękiem podniosła na równe nogi, które miała skrzyżowane od niewiadomej liczby godzin. Pozostawiła swoją postać w grze na pewną śmierć, całkowicie zapominając o pauzie. Przekręciła zamek i otworzyła drzwi. Zmrużyła oczy, oślepiona blaskiem słońca.
- S-słucham...? O co chodzi..?
Coś uderzyło w nią z impetem, zwalając z nóg. Całkowicie zdezorientowana, starała się zrzucić to coś z siebie, ale nie było to możliwe. Coś lub ktoś coraz bardziej... przytulało się do niej? Zamrugała oczyma, a ostrość wzroku powoli zaczęła wracać. Spojrzała w dół i zobaczyła rudą czuprynę i sterczące z niej małe różki.
- Wiesz, ile ciebie szukaliśmy?! - pisnął Luigino. – Siora nie chciała mi wierzyć, to ją przyprowadziłem, ale nie wiedzieliśmy gdzie mieszkasz... Taki dziwny gościu z miotłą nam pomógł!
- Lui, co to za zachowanie? - Sophia weszła do pokoju i pociągnęła brata za ogon, ściągając go z nadal zdziwionej Eldy. Pomogła dziewczynie wstać. – Przepraszam za niego, to głupi bachor.
- Nie jestem bachorem!
Anielica przetarła oczy i przygładziła włosy. Teraz widziała wyraźnie: przed nią stali Luigino, jego siostra o wyzywającym wyglądzie, a zza ich pleców nieufnie spoglądał Anioł, który zapewne ich tutaj eskortował.
- Co wy tu...? Dlaczego..? - wyjąkała, powoli wracając do żywych.
- Chwilkę, bo ona jest niezdolna do rozmów. – Anioł przepchnął się przez rodzeństwo, by chwycić dziewczynę za ramiona, potrząsnąć nią i wymierzyć w jej policzek niezobowiązującego liścia. Ta od razu jakby otrzeźwiała. – Jak za dużo gra, to później jest z niej takie zombie. Teraz już jest naprawiona.
- Czy ktoś cię prosił o bicie mnie po twarzy? - warknęła, odpychając go od siebie. Niepewnie spojrzała na dwójkę gości. – Czy coś się stało?
Czuła się skrępowana tak nagłym najściem, ale pogodny wyszczerz chłopca w pewien sposób uspokajał jej obawy. Jakby zniecierpliwiony, ciągnął siostrę za rękę.
- Ty jesteś Elda, prawda? - zaczęła kobieta powoli. Anielica skinęła głową. – Nazywam się Sophia, jestem siostrą tego rudego. Jak wczoraj wrócił do domu, opowiedział mi niestworzoną historię, że niby anioł go uratował. Nie uwierzyłam mu, a on na to...
- … że jak was sobie przedstawię, to uwierzy! - Lui wszedł jej w słowo. – I co, widzisz? Jest prawdziwa! Jeśli się o cokolwiek zapytasz, to ona to potwierdzi!
- Dobrze, wierzę, wierzę – kobieta przejechała dłonią po twarzy. – Ale pewnie zabieramy jej cenny czas. Anielico, powiem tak...
Sophia podeszła do Eldy, mierząc ją wzrokiem. Trudno było określić, czy był on przyjazny, czy też przepełniony gniewem, a może smutny. Diablica była wysoka w porównaniu do białowłosej.
- Nigdy bym nie pomyślała, że do tego dojdzie. Gdyby mi ktoś powiedział, że mam to zrobić, urwałabym mu głowę. Ale dzisiaj muszę z całego serca podziękować aniołowi. - uśmiechnęła się ciepło. – Dziękuję ci, Eldo, że zaopiekowałaś się moim przygłupim braciszkiem i bardzo przepraszam, że musiałaś się przez niego narażać.
Dziewczynce całkowicie odjęło mowę. Robiła w życiu już różne rzeczy. Ratowała czasem ludzi. Chociaż oni jej nie wiedzieli, to ona czuwała przy nich jak stróż. Bywało, że komuś pomogła, czasem była kompletnym obibokiem,  ale też starła na proch kilka mniejszych demonów. Za to nigdy nie spodziewała się podziękowań. Z trudem odwzajemniła uśmiech.
- Nie ma za co. -  to jedyna rzecz jaka przeszła jej przez gardło. Sophia kiwnęła głową na pożegnanie odwróciła się w stronę drzwi.
- To nie będziemy już przeszkadzali. – pociągnęła za sobą brata, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć. Za to Elda jakby nagle odzyskała zdolność mówienia.
- Czekajcie! - zawołała. – Wprawdzie w moim mieszkanku nie ma nic ciekawego, ale chyba moglibyśmy się odwiedzać, co? Jesteśmy kumplami czy nie, Lui?
Puściła oczko do chłopca. Ten zastanowił się chwilkę, po czym odwdzięczył się jej tym samym, okraszając gest szerokim uśmiechem.


Apartamenty panienki Kiniro i panicza Shiro były oddzielone solidną, kamienną ścianą i kilkoma warstwami złota. Wiadomym było, że za wszelką cenę trzeba, przynajmniej w ciągu dnia, tę dwójkę trzymać jak najdalej od siebie. Niefortunnie, ich pomieszczenia mieszkalne nadal znajdowały się w zbyt małej odległości. I nie robiłoby to różnicy chłopcu, który uwielbiał spędzać popołudnia z tomikiem poezji w ręce i popijać kozie mleko przy akompaniamencie Chopinowskich kompozycji, gdyby nie fakt, że jego siostra chcąc nie chcąc wchodziła z butami w tę harmonię. Jak co dzień, współczesna muzyka pop przedzierała się przez strukturę budynku, z odległego pokoju Kin do stonowanej sypialni Shiro. Dziesięć minut słuchania ziemskich nut i znienawidzonego głosu sprawił, że rzucił książkę w kąt. Zerwał się z łóżka i podminowany udał się siostrze na spotkanie.
Z udawanym spokojem przekroczył próg. Tu zaczynało się Piekło w Piekle, szczególnie dla niego. Słodkawe zapachy unoszące się w powietrzu, mała dawka złota wymieszana z wszechobecnym różem. Do tego dźwięki tej jako takiej muzyki były już całkowicie głośne i wyraźne. Teraz tylko pozostawało znaleźć jej źródło i wyłączyć.
Pokoje były spore i rozstawione nieco chaotycznie. Przedpokój, kilka sypialni, kilka salonów, łazienek i własna, mała kuchnia, a do wszystkiego prawie osobne wejścia. Jednakże ilość pomieszczeń nie była przypadkowa. Po apartamentach kręciło się kilka osób, tylko i wyłącznie płci męskiej. Był to osobisty harem Kiniro, istoty naznaczone przez nią i należące do niej ciałem i duchem jak niewolnicy. Ale że traktowała ich przyjaźnie i ciepło, raczej nikt nie narzekał.
Było ich dokładnie dziesięciu: diabłów lub dusz wyciągniętych z piekielnych czeluści, wszelkiego pochodzenia i maści, o różnym stylu ubioru i charakterze. Cichy blondynek Oliver kulił się w kącie, długowłosy pseudo-metal Hesus próbował brzdękać na elektrycznej gitarze mimo zagłuszającego go głosu Biebera, Koyomi i Tetsuya byli typowymi Japończykami, a kiedy Lenny i Dean odmóżdżali się przy konsoli, John i George odbywali partię szachów, a Sasha, nieco nadpobudliwy, pochłaniał pisemko dla dorosłych. Numer dziesięć, tak zwany Mizuneko, mniejszy od Shiro demon o fioletowej cerze i w drogim garniturze, pojawił się dosłownie znikąd.
- Witaj, paniczu. Cóż sprawiło, iż zawitałeś w tych przesłodzonych progach? - zapytał demon z fałszywym uśmieszkiem. – Chociaż spodziewam się, iż powód jest mi znany...
- Powiedz Kiniro, żeby przyciszyła tę.. muzykę. – ostatnie słowo z trudem przepchnęło się przez gardło blondyna. – Lub wyłączyła. A najlepiej niech potrzaska i wyrzuci te płyty.
- Chciałoby się, chciało, paniczu! - parsknął śmiechem Hesus, uderzając niezbyt udany akord. – Uszy mi krwawią, ale co zrobić? Jak się panienka uparła, to nic nie poradzimy.
- Ale jeśli paniczowi się uda, wszyscy będziemy wdzięczni. – rzucił Sasha znad gazety.
- Proszę tylko, by nie doszło do rękoczynów. – uśmiech na twarzy Mizuneko pozostawał niezmienny. – Zaprowadzę do Kiniro.
Pokój dziewczynki był kwintesencją niestrawnej słodkości. Puchate poduszki, plakaty współczesnych gwiazd muzyki pop, a przede wszystkim ogromne, ozdobione diamentami głośniki, z których płynęła nieznośna muzyka. I Shiro, i Mizuneko mimowolnie się skrzywili. Właścicielka rezerwatu różu wylegiwała się na łóżku, czytając jakieś kolorowe pisemko. Nieświadomie machała do taktu ogonem.
- Kiniro, ścisz proszę tę hańbę. -  warknął blondyn. Towarzyszący mu demon parsknął śmiechem i opuścił pokoik, zamykając za sobą drzwi. To, co będzie się tu działo, mogło stać na granicy bezpieczeństwa.
Dziewczyna od niechcenia podniosła głowę.
- Czego chcesz, szanowny mój braciszku? - rzuciła sarkastycznie. Spojrzenia obojga były tak mordercze, że w świecie ludzi pewnie rozbijałby mury, ale tutaj diabelskie rodzeństwo było sobie równe. Do pewnego jednak stopnia.
- Krwawią, i nie tylko moje, uszy, więc wyłącz tę marną podróbkę muzyki Natychmiast.
- Nie. – bez zastanowienia dała lakoniczną odpowiedź. Chłopak zrezygnował z jakichkolwiek przetargów ze swą siostrą. Nawet nie zbliżył się do odrażającej pary wzmacniaczy, pstryknął jedynie palcami, a głośniki same przestały grać. Kin uśmiechnęła się pod nosem i też pstryknęła, po czym drażniąca muzyka znów popłynęła z membrany.
- Po cienkim lodzie stąpasz, siostro. – w dłoni Shiro zmaterializowała się włócznia. Obrócił broń w palcach kilkakrotnie i zanim Kiniro zdążyła zareagować, władował w głośniki średnią dawkę energii jak i przebił obudowę ostrzem. Sprzęt nie tyle co się wyłączył, co, po pochłonięciu go przez iskry, został otoczony dymem. Całkowicie zepsuty, jakby zapadł się w sobie. – Powinnaś była słuchać się starszych.
Dziewczyna, zaskoczona jak i zbulwersowana, zerwała się z łóżka, rzucając w swojego brata każdym napotkanym przedmiotem. Pamiętniczki, poduszki, długopisy czy kosmetyki bombardowały spokojnego diabła, a ten bez wysiłku je omijał. Kilka pudrów czy cieni do oczu rozsypało się w drobny mak i ozdobiło podłogę tęczą barw.
- Powiem mamie! Powiem wszystko! - krzyczała prawie że przez łzy. – A teraz się wynoś, nikt cię tutaj nie zapraszał!
- Oczywiście, że nie mam zamiaru zostawać w TAKIM otoczeniu. – unikając ataku szczotki do włosów, wymownie spojrzał na wszechobecny, neonowy kolor.
- Jesteś wredny! Nienawidzę cię!
Machnęła ręką, a w ślad za jej dłonią pojawił  się czarny łuk. Chwyciła go, załadowała strzałą z czystej energii i wycelowała w brata.
- Takim strzałem zniszczysz pół pokoju. Radzę to przemyśleć. – Shiro odwrócił się w stronę wyjścia. – Chociaż dla mnie byłaby to ulga.
Gdy zamknął za sobą drzwi, z różowego pokoiku dotarł za nim tylko bezsilny, pełen wściekłości wrzask jego siostrzyczki.



Hala fabryczna wrzała. Zimne, olbrzymie ściany nie były w stanie pojąć tego co działo się pomiędzy nimi. Chmara diabłów w kombinezonach bezpieczeństwa krzątała się między transformatorami i urządzeniami wątpliwego przeznaczenia. A wszystko to połączone wielobarwnymi kablami i rurami z podejrzanym bunkrem pośrodku tego zamętu. Do wnętrza betonowego budyneczku prowadziły jedne, jedyne drzwi, ze stali tak grubej, że nawet ogień piekielny nie był w stanie ich stopić.
- No i co? Wszystko działa jak należy. – Silencio wzruszył ramionami. Kładka ciągnąca się ponad halą elektrowni cudem utrzymywała ciężar ogromnego mężczyzny. – Tylko po to miałem tutaj przyjść?
- Dokładnie. – Kuuhaku nie odrywał wzroku od tabletu, w drugiej ręce trzymając parujący kubek kawy. – Normę nadrobiliśmy, teraz już tylko do przodu.
- Czyli co, obiadek? - diabeł w fioletowym płaszczu uśmiechnął się na samą myśl o solidnym posiłku. Chłopak obok tylko kiwnął głową, zmarszczył brwi na widok nowego okienka które pojawiło się na tablecie i wziął solidny łyk kawy.
- Ale dzisiaj cię nie obsłużę, szefie. Robota czeka.
- Wrzuć na luz, młody – mężczyzna niespodziewanie odebrał kubek swojemu pracownikowi i sam spróbował. – Hm, dobra. A co do ciebie, należy ci się fajrant od zaraz.
- Sam lepiej wiem, co mi się należy – prychnął opryskliwie. – A teraz oddawaj kawę. Z tego co teraz dostałem wynika... - zlustrował ekran. – Że od tego osiedla z Helliady, gdzie też dostarczamy energię, mniej dostajemy niż dajemy. Nie obwijając w bawełnę, ktoś się podpiął i ma nielegalne zasilanie. Innymi słowy, okradają nas.
- Ah, nie jestem aż tak biedny, by się przejmować byle kradzieżą. – machnął ręką. – Pewnie to marne grosze, a obiad stygnie...
- Nie ważne, czy kradną dużo czy mało. Jeśli nie zatrzyma się takiej działalności w zarodku, zabiorą nam wszystko. Wiem coś o tym. – przeczytał jeszcze jedną informację i zgasił ekran tabletu. – Szefie, chyba jednak chyba wezmę sobie wolne. Na jeden dzień.



========

a teraz coś całkiem z innej beczki....
dobra, bez Monthy Pythona

ostatnio stały element końca każdej notki :3



Że wreszcie się pojawił, kochany mój chłopina, mogę go tutaj wstawić bez oporu :3 To nie kieca, to hakama. Takie japońskie gacie. a że mało kiedy Kuuhaku jest taki spokojny...



Mangetsu i Mikatsuki, w całej okazałości. do połowy. Ale są. I są nawet fajni :3


do następnego!